Urodził się 21.06.1914 w Zawierciu. Ojciec Franciszek i matka Florentyna z domu Hernik prowadzili mały sklep spożywczy. Dochody jednak nie wystarczały na studia dla najmłodszego syna, w którym wcześnie odezwało się powołanie zakonne. Czesław ukończył trzyletnią Wieczorową Dokształcającą Szkołę Zawodową w Zawierciu, zdobywając uprawnienia elektryka. Równocześnie pracował jako praktykant drukarski w miejscowej drukarni.
Do Potulic przyjechał 4 sierpnia 1933 roku. Ojciec Posadzy zamierzał zbudować drukarnię i rozpocząć kolportaż katolickiej prasy i książki. Pierwsza zakupiona maszyna drukarska była już używana, nieco przestarzała ale odświeżona i zmodernizowana przez br. Czesława wnet zaczęła funkcjonować. Przy pomocy fachowców ściągniętych z “Dziennika Bydgoskiego” wkrótce ukazały się: “Msza Święta”, “Głos Seminarium Zagranicznego”, następnie “Cześć Świętych Polskich”. Potem przyszła kolej na książki. Wydrukowane pozycje należało sprzedać.
Ponieważ Towarzystwo Chrystusowe nie miało wówczas własnej księgarni, Ojciec Posadzy stworzył grupę braci wysłanników, którzy z walizami i torbami pełnymi druków ruszyli do polskich domów, przemierzając Kraj od granicy do granicy. Wśród nich był także br. Czesław Druga wojna światowa przerwała rozwój Towarzystwa i rozproszyła Zgromadzenie.
Brat Kijas 1 września 1939 roku wstąpił ochotniczo do wojska polskiego, jednak nie na długo. Po zakończeniu działań wojennych wrócił do Potulic, ale tam już byli Niemcy. Pojechał więc do rodzinnego Zawiercia, gdzie zaczął pracować w kopalni. Wkrótce został wywieziony na przymusowe roboty do Siegburgu w Nadrenii. W 1941 roku stamtąd uciekł i dotarł do Warszawy, gdzie znalazł zatrudnienie jako pomocnik kościelny w parafii Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu.
Po dwóch latach przeniósł się do Salezjanów, włączył do grupy braci wysłanników kolportujących książki na polecenie Ojca Posadzego. Aresztowany wraz z innymi trafił po pewnym czasie do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen a następnie do Sachsenhausen.
Pod koniec wojny, kiedy wojska alianckie coraz bardziej zbliżały się, Niemcy popędzili więźniów w kierunku Schwerina. W drodze tysiące ludzi ginęło z głodu, zimna i wyczerpania. Br.Kijas dotarł do Schwerina ostatkiem sił.
Na szczęście ratunek był już blisko. Alianci oswobodzili zmaltretowanych więźniów i przewieźli do Lubeki. Stamtąd transporty szły na leczenie do Szwecji lub do Polski, jeśli ktoś był na tyle silny i zaraz chciał wracać do Kraju.
Brat Kijas w końcu października 1945 roku został przywieziony do Szczecina, skąd odjechał do Zawiercia. Po odpoczynku udał się do Potulic, ale tam już było polskie więzienie. Pojechał więc do Poznania, gdzie organizował się Dom Główny Towarzystwa Chrystusowego. Pracy nie brakowało i dla tak zdolnego elektryka jak br.Czesław - było jej w bród.
Potem pracował w wielu domach Towarzystwa. Jednak postępujące lata, przeżycia obozowe oraz choroba czyniły brata Kijasa coraz bardziej niesprawnym. Pod koniec życia osiadł w Puszczykowie, skąd chętnie przyjeżdżał do Poznania, aby się spotkać z br Kosiorkiem. Po jego śmierci jednak i te krótkie podróże zaniechał.
Zmarł niespodziewanie i został pochowany 21 października 1989 roku na. cmentarzu w Puszczykowie jako najstarszy z braci nie z racji wieku ale powołania.
Brat Czesław, syn Franciszka i Florentyny z domu Hernik, urodził się 29 czerwca 1914 roku w Zawierciu. Ojciec jego posiadał mały sklep spożywczy. Wcześnie odezwało się w nim powołanie zakonne. Nie chcąc iść do zakonu bez przygotowania zawodowego, ukończył kurs w zawodzie elektryka, następnie przez jakiś czas przebywał u księży salezjanów, gdzie uczył się sztuki drukarskiej. Dowiedziawszy się z prasy katolickiej, że przed rokiem (1932) powstała nowa rodzina zakonna, której celem i zadaniem jest praca wśród polskiej emigracji, nie namyślał się wiele. Napisał prośbę do przełożonego ks. Ignacego Posadzego o przyjęcie. Po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi, przyjechał do Potulic 4 sierpnia 1933 roku. Towarzystwo istniało dopiero rok. Pracy było bardzo dużo, ale brat Czesław był młody, liczył bowiem dopiero 18 lat i pracy się nie bał. Gdy O. Ignacy kupił pierwszą maszynę drukarską, trochę już przestarzałą i nawet podniszczoną, którą pod czujnym okiem brata Czesława i fachowców ściągniętych z „Dziennika Bydgoskiego" uruchomiono i już wkrótce ukazały się pierwsze numery miesięcznika „Msza Święta", następnie „Głos Seminarium Zagranicznego", w późniejszym czasie „Cześć Świętych Polskich" (kwartalnik), no i oczywiście książki. Przybywało maszyn drukarskich, oczywiście nie nowych, przy których brat Czesław wraz z innymi braćmi dzielnie się zwijał. Z kupnem papieru przed wojną nie było problemu ani też z wydaniem książki. Byleby tylko były pieniądze. Chcąc je zdobyć, trzeba było wyprodukowane książki sprzedać. Towarzystwo nie miało własnej księgarni w Poznaniu czy w Bydgoszczy. Trzeba było tę książkę roznieść po całej Polsce. W Potulicach narodziła się idea wysłannictwa czyli kolportażu dobrej książki. Brata Czesława można było zastąpić pracownikami świeckimi i nowym „narybkiem potulickim". Nie można natomiast było zastąpić brata zakonnego osobą świecką w kolportowaniu książek i dewocjonalii. Do tej elitarnej grupy wysłanników włączył O. Ignacy i brata Czesława. Nie wymawiał się, bo nikt w Potulicach się nie wymawiał. Pakował walizki, paczki i teczkę i wraz z braćmi przemierzał Polskę jak długa i szeroka. Gdy po kilku miesiącach wracały grupy wysłannicze, to po kilkudniowym wypoczynku, zabierali się wszyscy do pracy, każdy w swoim zawodzie. Brat Czesław szedł do drukarni, zakładał kombinezon i zabierał się do pracy w „czarnej sztuce", jak nazywał pracę w drukarni. Zawsze znalazł coś do poprawienia, udoskonalenia.
Był jeszcze w Potulicach czas na rozmaite rozrywki i imprezy. Nie obyły się one oczywiście bez brata Czesława. Zawsze pełen pomysłów, dowcipów, skory do pracy, modlitwy i zabawy. Tak trwało do wojny. Zbliżały się pierwsze święcenia kapłańskie. Pierwsi chrystusowcy mieli wyjechać na pracę duszpasterską za granicę. Marzył o wyjeździe i brat Czesław, ale niestety ... okrutna wojna pokrzyżowała wszystkim plany. Pancerne armie Hitlera przeorały Polskę aż do Bugu.
Brat Czesław, który na ochotnika zgłosił się do polskiego wojska, po zakończeniu działań wojennych potajemnie przybył do Potulic, a widząc tam żołnierzy niemieckich, przeważnie z formacji SS, szybko się ulotnił. Przybył do rodzinnego Zawiercia z nadzieją, że tam jakoś przeżyje ten czas, aż skończy się wojna, że po klęsce Niemiec wróci do Potulic.
W Zawierciu zgłosił się do miejscowego urzędu pracy. Tu przydzielono go do pracy w kopalni węgla w pobliskim Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim. Wyczerpany fizycznie nie mógł być wydajnym górnikiem, a Niemcy tak wiele wymagali. Gdy mu przyniesiono kartę do wypełnienia jako dla Volksdeutscha, odpowiedział, że takiej karty nigdy nie podpisze, bo jest Polakiem. Wiedział, co znaczy podpisanie takiej karty. Przede wszystkim wcielenie do niemieckiego wojska. Tego brat Czesław pragnął za wszelką ceną uniknąć. W nocy potajemnie przekradł się przez granicę w okolicach Częstochowy i przy końcu października 1940 roku przybył do Warszawy w nadziei, że spotka tam kogoś z potulickich braci. Wiedział, że bracia wysłannicy, którym droga do Potulic wypadła przez Warszawę, zatrzymali się u ss. Elżbietanek przy ul. Topiel. Tam przybył brat Czesław i od sióstr dowiedział się, że przy kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu pracuje brat Konstanty Kosiorek jako zakrystianin. Radość ze spotkania była wielka. Przypominam sobie, że na jakieś dwa dni przed Świętem Zmarłych, czy z powodu jakiegoś pogrzebu brat Konstanty nie mógł poradzić sobie z oświetleniem. Stał bezradny przy sztucznych świecach, gdzie żadna żarówka nie chciała się zapalić. Poszedłem do Czesława i zastałem go w łóżku z oczami utkwionymi w sufit. Przywitaliśmy się, jak starzy znajomi» ale na twarzy brata Czesława nie wywołało to żadnego uśmiechu. Wówczas mówię: Słuchaj no, znasz się na prądzie. Konstantemu popsuły się instalacje elektryczne w kościele, za godzinę będzie pogrzeb a on nie umie sobie poradzić. Skutek był natychmiastowy. Wstał, poszedł do kościoła, usunął usterki i jakiś inny duch wstąpił w niego.
Do Warszawy zaczęli ściągać bracia, którzy nie chcieli przebywać ani pod niemiecką ani pod rosyjską okupacją. Pracowali przy kościołach. Brat Czesław otrzymał zatrudnienie w kościele księży marianów. Czuł się tam dobrze. W czasie okupacji Niemcy uważali, że wszystkie kościoły w Warszawie są siedliskiem ruchu oporu i przytulnymi schroniskami dla tych wszystkich, którzy są wrogami Rzeszy. O tym wiedział brat Czesław i zwierzył się z tego bratu Konstantemu. Brat Konstanty w tym czasie począł organizować grupę wysłanniczą. Klerycy studiujący w Krakowie potrzebowali wsparcia materialnego, a spodziewać się go mogli, przynajmniej częściowo, od braci, Z tą inicjatywą wystąpił O. Ignacy w 1942 r. Brat Czesław, choć zgaszony przeżyciami, przyłączył się chętnie do grupy wysłanniczej. Była to praca pełna niebezpieczeństw, lęku, obawy, że w każdej chwili osoba w sutannie może być poddana rewizji i aresztowana. Bracia mieszkali w pobliżu dworca głównego, żeby mieć blisko do pociągu. Okazało się, że lepiej mieszkać gdzieś dalej od punktów obserwacyjnych okupanta. Przeniesiono się do domu księży salezjanów przy ul. ks. Siemca, gdzie miejsca było aż nadto. Tu zdawało się, że wszyscy bracia mogą się czuć bezpiecznie. No cóż, nawet odległy od centrum Warszawy dom księży salezjanów był również obserwowany przez esesmanów. I stało się. Pewnej niedzieli, w lutym 1944 r. ; przed dom księży salezjanów przyjechała żandarmeria i Gestapo, | wtargnęli do wnętrza i aresztowali wszystkich mieszkańców domu, tak salezjanów jak i braci chrystusowców, między nimi i brata Czesława. Zawieziono ich na Pawiak i po miesięcznym pobycie, przesłuchiwaniu i torturach odesłano do obozu koncentracyjnego w Gross Rosen, dzisiejszej Rogoźnicy na Dolnym Śląsku. Przez krótki czas bracia byli razem, potem ich rozdzielono i rozesłano po różnych obozach Rzeszy. Brata Czesława wysłano do Sachsenhausen. Trudno jest opisać to wszystko, co tam przeżył. Raz zbity do tego stopnia, że został wyrzucony na stertę pomordowanych obozowiczów, przeznaczonych na spalenie. Cudem niemal przywrócony do życia dożył wyzwolenia. Ale w jaki sposób? Kierownictwo i straż obozowa, obawiając się wpaść w ręce żołnierzy radzieckich, ewakuowali obóz i bez przerwy dniem i nocą pędzili kilka tysięcy ludzi, dziesiątkowanych po drodze przez głód i choroby. Dotarli do Lubeki, gdzie miano ich załadować na barki, wywieźć w morze i zatopić. Nie zdążyli dokonać tego barbarzyńskiego czynu. Błyskawiczne natarcie wojsk alianckich uniemożliwiło wykonanie wyroku na niewinnych i bezbronnych więźniach. Znajdujący się tam Szwedzki Czerwony Krzyż otoczył ich troskliwą opieka. Tam brat Czesław przypadkowo odnalazł brata Konstantego, a potem brata Mariana Mężydłę. Bracia Kosiorek i Mężydło. bardziej schorowani, wyjechali do Szwecji, a brat Czesław wrócił do rodzinnego Zawiercia. Po krótkim wypoczynku przyjechał do Potulic, a gdy zobaczył przy bramie żołnierza, szybko zawrócił w kierunku Nakła, gdzie po drodze dowiedział się, że chrystusowcy do Potulic nie wrócili, gdyż poniemiecki obóz pracy zamieniono na więzienie. Przyjechał więc do Poznania i tu został serdecznie przyjęty. Pracy, zwłaszcza dla elektryka nie brakowało. Po naprawieniu instalacji przełożeni wysłali brata Czesława do Szczecina, gdzie miał pomagać w pracy przy kościele Najśw. Serca Pana Jezusa. Księża i bracia, którzy go znali z czasów potulickich stwierdzili, że to już nie ten brat Czesław. Już nie miał tego zapału do pracy, nie przejawiał większej inicjatywy, w której tak celował przed wojną. Był posłuszny i robił co mu kazano, ale już bez tej energii, jakiej mu przedtem nie brakowało. Po krótkim pobycie w Szczecinie, gdzie mu klimat nie odpowiadał, wrócił do Poznania. Pełnił wiele funkcji. Konserwował instalację elektryczną, jeździł z książkami na misje. Pracował w wielu domach Towarzystwa. Z latami zaczęły mu dokuczać choroby, no i oczywiście cierpienia obozowe też dawały znać o sobie. Gdy przełożeni zaproponowali mu stały pobyt w Puszczykowie, chętnie się tam przeprowadził. Dopóki żył brat Konstanty, chętnie przyjeżdżał do Poznania, by odnowić i przypomnieć wspólnie przeżyte dzieje. Po zgonie brata Kosiorka, zaniechał przyjazdów do Poznania.
12 października zgłosił ks. superiorowi Kamińskiemu, że chciałby odwiedzić swojego krewnego. Nie zdążył wyjechać. Przygotowany do drogi upadł na ziemię i już więcej z niej się nie podniósł. W sobotę 21 października odbył się jego pogrzeb. Na cmentarzu puszczykowskim zgromadziła się najbliższa rodzina, współbracia chrystusowcy - wśród których przeżył 56 lat.
Wśród żałobnych pieśni spuszczono trumnę do grobu. Serdeczną modlitwą żegnano zmarłego brata Czesława, który nie wiekiem, ale powołaniem był najstarszy z braci. Jesienna przyroda układała się do zimowego snu, na puszczykowskim cmentarzu wiecznym snem spoczął brat Czesław Kijas.
br. Wacław Chromiński