Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. brat Ignacy Gorzelańczyk



Brat Ignacy, syn Ludwika i Antoniny z d. Cieślak, urodził się 21 lipca 1906 roku w Brzóstkowie k. Jarocina. W dniu 29 lipca tegoż roku został ochrzczony w miejscowym kościele w Brzóstkowie. Urodził się pod zaborem pruskim i czy chciał, czy nie chciał, musiał rozpocząć naukę w szkole niemieckiej. Niewiele do niej uczęszczał, bo wybuchła pierwsza wojna światowa. Ojca zabrano do wojska, więc trzeba było pomagać w domu, pracować ponad siły, żyć w niedostatku. Ignacy się tym nie zrażał. Wiedział od rodziców, wiedział też od dziadków, że Polska znów zmartwychwstanie, że Niemcy przestaną się panoszyć, że będą musieli się wynieść z Wielkopolski, i że nastaną lepsze czasy.

I doczekał się. Był już młodzieńcem, kiedy skończyła się I wojna światowa. Trzeba było brać się do nauki, wybrać zawód. Dopiero po wojnie ukończył szkołę powszechną. Ojciec nie posiadał majątku, więc nie było czym obdzielać dzieci, wyposażać ich. Ignacy szybko pomyślał o zawodzie. Był na miejscu dobry szewc i u niego Ignacy rozpoczął naukę. Był zdolny i szybko wyuczył się tego rzemiosła. Zaczął zarabiać na siebie, ale myśli jego były dalekie od tego zawodu. Z domu wyniósł głębokie wychowanie religijne. W każdą niedzielę był na Mszy św., często korzystał z sakramentów świętych. Bywało i tak, że gdy czuł się zmęczony pracą zawodową, szedł do kościoła i tam w ciszy, w pustym w ciągu dnia kościele, modlił się. I być może, że w tej cichej rozmowie z Panem Jezusem, usłyszał „Pójdź za Mną". Na terenie archidiecezji gnieźnieńsko-poznańskiej było wiele klasztorów, o których Ignacy wiele wiedział, ale się nie kwapił. Czekał na jakiś inny znak.

W roku 1932 ks. kard. August Hlond, Prymas Polski, założył nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców. Ignacy szybko dowiedział się o nowo powstałym zgromadzeniu. Tym razem nie zwlekał. Napisał do Potulic i wkrótce otrzymał list, że może przyjechać. Było jedno ale... Brat Ignacy nie miał wtedy najlepszego zdrowia. Ojciec Ignacy poradził mu, żeby przyjechał za pół roku. Brat Ignacy zatroszczył się o stan swego zdrowia i 13 marca 1933 roku przyjechał do Potulic, by już w nich pozostać. Jego umiejętności bardzo się przydały. Pracy mu nie brakowało. Przybywało kandydatów, a bratu Ignacemu przybywało pracy. Ślęczał od rana do wieczora i naprawiał znoszone obuwie braci i kleryków.

28 września 1934 r. rozpoczął kanoniczny nowicjat, a w rok później, 29 września złożył pierwszą profesję zakonną. Wśród nowo przybyłych braci już nie brakowało szewców, więc Przełożony szybko odwołał brata Ignacego z tego stanowiska, a jego miejsce zajął brat Edward Strauchman.

Ojciec Ignacy Posadzy, już w kilka miesięcy po przybyciu do Potulic, a więc na początku 1933 roku poważnie myślał o zbudowaniu własnych zakładów poligraficznych, na wzór Niepokalanowa. Wkrótce znalazły się maszyny drukarskie, nie najnowsze wprawdzie, ale dobre, tak zaczęto drukować miesięcznik „Msza Święta", „Głos Seminarium Zagranicznego", no i oczywiście książki, zwłaszcza modlitewniki. by to wszystko spieniężyć, trzeba było ruszyć w świat i dotrzeć z tą książką do każdego domu w mieście, do każdej wiejskiej chaty, jak Polska długa i szeroka. Brat Ignacy był jednym z pierwszych, którzy wyruszyli na pracę wysłanniczą. Nużąca to była praca, ale brat gnący tym się nie zrażał. Jeśli nie wyjeżdżał, to chyba tylko wtedy, kiedy mu zdrowie nie dopisywało. Grupa wysłanniczą liczyła ok. 50 braci, czasem więcej. Ktoś musiał taką grupą pokierować. Ojciec gnący poznawszy zdolności i talent organizacyjny brata Ignacego powierzył mu kierownictwo nad grupą wysłanniczą. Nikt z braci temu się nie sprzeciwiał, bo wiedział, że nikt od brata Ignacego lepiej ;go nie poprowadzi i nie dopilnuje. Miał na to wydzielony pokój, ogromną mapę Polski i na niej naniesione chorągiewki, gdzie kto przebywa. Trwało to tak do rozpoczęcia II wojny światowej, która zastała go w Potulicach. Ewakuował się wraz z innymi, zniszczywszy przedtem wszystkie mapy i kartoteki braci. Po zakończeniu działań wojennych wrócił do Potulic, ale tylko po to, żeby zostać aresztowaniu i skazanym, jak i inni bracia, na śmierć. Wyroku wprawdzie nie wykonano, ale te kilkanaście miesięcy pobytu w „potulickim ustroniu", baraku, za drutami, było jednym pasmem udręczeń i upokorzeń. Potulic został zwolniony i wrócił do rodzinnej miejscowości. Tu rozpoczął pracę w swoim dawnym zawodzie. Długo to nie trwało.

Znalazł sobie pracę lżejszą, bo w sklepie obuwniczym, bodajże w Jarocinie. Może wolałby zostać w swojej rodzinnej miejscowości, gdzie było ciszej i bezpieczniej, ale w Brzóstkowie kościół był zamknięty, więc jak tu żyć bez kontaktu z Bogiem, bez sakramentów św.? Pozostał w Jarocinie. Z nikim się nie kontaktował, chyba ze współbraćmi z Potulic. Jedyną ścieżką, jaką wydeptał, to była ścieżka do kościoła. Tam szukał pociechy, ukojenia i tam tylko mógł się pożalić na swój los i prosić Boga o szybkie zakończenie wojny, o wolność dla Ojczyzny i szybki powrót do Potulic.

Wojna się skończyła, ale do Potulic nie było po co wracać. Pozostał Dom Główny w Poznaniu i to mocno zrujnowany. Brat Ignacy przybył jako jeden z pierwszych. Przełożeni nie wyznaczyli go do czyszczenia cegieł, odgruzowywania, tylko zlecili mu troskę o zaopatrzenie w żywność, co jak na początku, zaraz po zakończeniu działań wojennych, nie było rzeczą łatwą. I tu brat Ignacy wykazał nieprzeciętne zdolności. Miał dar zjednywania sobie ludzi, więc i ta praca nie była ponad jego siły.

Z chwilą powstania wydawnictwa i księgarni w Poznaniu, brat Ignacy zrezygnował z szafarstwa i przeszedł do pracy w wydawnictwie. Nie na długo, bo ojciec Ignacy myślał o założeniu księgarni katolickiej w Szczecinie i na kierownika tejże instytucji wyznaczył brata Ignacego. Lokal otrzymaliśmy bez większego trudu. Brat Ignacy z całą właściwą jemu energią zajął się urządzeniem lokalu i wyposażeniem go w dobrą książkę i dewocjonalia. Nie trwało to długo. Władzom miejskim nie podobała się ta placówka i szybko kazali ją zlikwidować. Brat Ignacy pogodził się ze stratą tak potrzebnej placówki, ale nie zrezygnował z kolportażu dobrej książki i prasy. Znając centralne położenie naszej parafii w Szczecinie i mając do dyspozycji ogromną kruchtę, wybudował piękny, o pokaźnych rozmiarach kiosk i zatroszczył się o jego wyposażenie. Nie brakowało tam nigdy dobrej książki, nie brakowało modlitewników i dewocjonaliów. Brat Ignacy miał też dobrze rozwinięty zmysł kupiecki, więc i zaopatrzenie było sprawne. Słowo „bezczynność" było mu zupełnie obce. My, mieszkańcy Domu Głównego, widzieliśmy, ile paczek brat wywoził z samego Poznania, tak z naszej księgarni jak i z wydawnictwa „Pallotinum". Znany był i częstochowskim kupcom i za każdym tam pobytem mile był widziany i goszczony.

Nie poprzestawał tylko i wyłącznie na trosce o kiosk. W dalszym ciągu troskał się o zaopatrzenie, a w niedzielę pomagał w kościele, od wczesnych godzin rannych do późnego wieczora. Zastąpił go wprawdzie później brat Nadobnik, ale brat Ignacy chętnie przychodził do kościoła, nie tylko na jedną Mszę św. ale na kilka, by pomodlić się i posłuchać Słowa Bożego. Przyjaźnił się bardzo z księżmi, zwłaszcza młodymi i pilnie wsłuchiwał się w ich kazania, zwykle potem była dyskusja. Jaka ona była, to już chyba najwięcej mógłby powiedzieć obecny przełożony generalny ks. Bogusław Nadolski, który bardzo cenił sobie brata Ignacego. Gdy czuł się zmęczony, nie kładł się do łóżka, tylko szedł do domowej kaplicy i tam modląc się i rozmyślając, wypoczywał.

Jego charakterystyczną cechą było posłuszeństwo. Żadnemu z przełożonych nigdy nie powiedział: nie! Toteż i przełożeni darzyli go wielkim zaufaniem.

18 lipca 1967 r. został wybrany członkiem Sekcji dla Spraw Formacji Braci po ślubach czasowych, a w roku 1968 delegatem na Kapitułę Generalną. A w ogóle niejeden raz zabierał głos w sprawach Towarzystwa. Gdy mówił, miał zdania sprecyzowane, w których nie było niepotrzebnych słów. Dużo czytał, miał łatwość wymowy, więc chętnie go słuchano i korzystano z jego dobrych rad i doświadczenia.

Lata jednak biegły. Zaczęło ubywać sił, zaczęły się najrozmaitsze dolegliwości. Brat Ignacy znosił je cierpliwie i nigdy się nie skarżył. Tak minęły złote gody życia zakonnego w 1985 r., a brat Ignacy w dalszym ciągu był na stanowisku. Dopiero w 1988 roku poprosił przełożonych o przeniesienie do Puszczykowa. Szybko się zaaklimatyzował. Może z początku czuł się trochę nieswojo, kiedy będąc zawsze czynny, teraz już nie był związany z żadną pracą. Nie ciążyły na nim żadne obowiązki. Pozostała mu kaplica i przechadzki, jeśli na nie pozwalały ..... zdrowie i pogoda. Cieszył się zawsze, gdy składano mu wizytę. Ożywiał się, brał udział w rozmowach, wspominał potulickie czasy. Tylko o sobie mówił niechętnie, ani o tym czego dokonał. "A gdy wszystko wykonaliście, mówcie: słudzy jesteśmy nieużyteczni". Było to jakby jego motto zaczerpnięte z Ewangelii św. Łukasza. Chciał brat Ignacy wypełnić wolny czas czytaniem książek, ale przeszkadzała mu w tym choroba oczu, na którą od dłuższego czasu cierpiał. Dziwna to była choroba, której żaden okulista nie zdołał wyleczyć, ani też nie można było zdobyć takich okularów, które ułatwiłyby mu czytanie książek, do których tak się garnął i wiedzy, której nigdy mu nie było za dużo.

Zbliżał się czas nieuchronnego przejścia z tego świata do wieczności. Brat Ignacy był na to przygotowany i nie obawiał się tego. Mimo to, ks. superior Czesław Kamiński, tak bardzo o niego zatroskany, zaprosił lekarza z wizytą. Lekarz przybył i stwierdził, że leczenie brata Ignacego, jeśli ma dać jakieś wyniki, to tylko w szpitalu. Jego pobyt nie trwał długo. Powoli dogasała lampa jego życia. Wizytujących go księży i braci z trudem rozpoznawał, a potem spoglądał już tylko nich znużonym i gasnącym już wzrokiem.

W niedzielę, 24 listopada, zmarł br. Ignacy. Każdy z nas na tę wieść spoważniał i bez słowa poszedł do kaplicy, by pomodlić się za spokój Jego duszy,

We wtorek, 26 listopada odbył się jego pogrzeb. Puszczykowski kościół wypełnił się niemal po brzegi. Z członków Towarzystwa nie przybyli na pogrzeb tylko ci, których obowiązki duszpasterskie, katechizacja czy jeszcze jakieś inne przeszkody zatrzymały w domu. Sporo też było miejscowych parafian, choć na dobrą sprawę nikt z nich brata Ignacego nie znał.

Na dworze zapadał już wczesny listopadowy zmierzch, modlitwą i pieśnią żegnaliśmy najstarszego wiekiem członka Towarzystwa, brata Ignacego. Jeszcze kilka serdecznych zdań ks. superiora Kamińskiego, w których tak dobitnie podkreślił sylwetkę Zmarłego, jego zasługi w kolportażu dobrej książki i prasy, jego wierność i przywiązanie do Towarzystwa. Posypały się grudki żółtego piasku na jego trumnę, jeszcze z niejednej piersi wyrwało się ciche westchnienie i trzeba było odejść, bo on ciałem już do nas nie należał. Na długo zostanie w naszej pamięci. Dobra to rzecz i Boża, by spocząć jak spracowany robotnik.

br. Wacław Chromiński TChr



Urodził się 21.07.1906 roku w Brzóstkowie, pow.Jarocin, woj. poznańskie. Rodzicami byli Ludwik i Antonina z domu Cieślak. Ponieważ mieszkał na ziemi będącej pod zaborem pruskim, uczęszczał do niemieckiej szkoły. Nauka długo nie trwała. Wybuchła I wojna światowa i ojca zabrano do wojska. Ignacy musiał pracować na życie dla pozostałej rodziny. U miejscowego szewca nauczył się rzemiosła, a szkołę podstawową ukończył dopiero po wojnie. Chociaż się usamodzielnił, nie zamierzał jednak założyć rodziny. Czekał na jakiś znak. Okazała się nim wiadomość o nowopowstałym zgromadzeniu założonym przez Prymasa Polski, kard. Augusta Hlonda.
Do Potulic Ignacy Gorzelańczyk przyjechał 13.3.1933 r., kanoniczny nowicjat rozpoczął 28.9.1934 roku Pierwszą profesję złożył 29.9.1934 r., drugą 29.9.1936 r., a dozgonną 29.9.1938 roku. Już od pierwszych dni pobytu w Potulicach dał się poznać nie tylko jako człowiek pracy i posłuszeństwa, ale także jako dobry i pełen inicjatywy organizator.
Przełożony Towarzystwa Chrystusowego na początku 1933 roku zaczął planowanie własnych zakładów graficznych na wzór Niepokalanowa. Rzeczywiście powoli powstawały, a wydrukowane z czasem pozycje należało rozprowadzić. Ponieważ Towarzystwo nie miało księgarni, trzeba było poszukać innej formy sprzedaży. Ks .Ignacy Posadzy postanowił utworzyć grupę kolporterów, która miała jeździć po Polsce i sprzedawać katolickie książki. Na jej czele stanął br Gorzelańczyk i doskonale sobie radził. Niestety, wybuch II wojny światowej położył kres dobrze zapowiadającej się działalności.
Ewakuowany wraz z innymi opuścił Potulice, by do nich wrócić po zakończeniu działań wojennych na terenie Polski. Zaaresztowany przez Niemców - podobnie jak inni bracia - został skazany na śmierć (11.10.1939). Wyroku jednak nie wykonano i braci zwolniono z aresztu (1.5.1940). Brat Ignacy pojechał do rodzinnej miejscowości, gdzie zaczął pracować ponownie jako szewc, później jako sprzedawca w Jarocinie.
Po zakończeniu wojny br. Gorzelańczyk przyjechał do Poznania, gdzie z ruin dźwigał się Dom Główny Towarzystwa Chrystusowego. Jednak nie miał pracować przy odgruzowywaniu ale zatroszczyć się o żywność dla współbraci, co w latach 1945 do 1947 było ogromnie trudne. Wrodzone zdolności ułatwiały Bratu ciężkie zadanie.
Kiedy w Poznaniu powstało wydawnictwo i księgarnia, br .Ignacy zrezygnował z szafarstwa i przeszedł do wydawnictwa – 1948 do 1951.
Z kolei ks. Ignacy Posadzy planował otwarcie Księgarni Katolickiej w Szczecinie i na kierownika wyznaczył br. Gorzelańczyka – 30.9.1951 rok.
Wkrótce władze państwowe nakazały zamknięcie księgarni. Pomimo tego br. Ignacy nie zamierzał zrezygnować z kolportażu katolickiej literatury i w kruchcie kościoła wybudował duży kiosk, w którym sprzedawał książki, modlitewniki i dewocjonalia. Aby kiosk należycie zaopatrzyć, jeździł po całej Polsce i szukał wartościowych pozycji. Niezależnie od pracy w kiosku w niedzielę pomagał jeszcze w kościele od rana do późnych godzin wieczornych. Lubił słuchać kazań i potem o nich rozmawiać, zwłaszcza z młodymi księżmi.
W roku 1967 został członkiem Sekcji do Spraw Formacji Braci po Ślubach Czasowych; w 1968 r. delegatem braci na IV Kapitułę Generalną.
Trzy lata po Złotych Godach, tj. w 1988 roku, br. Gorzelańczyk poprosił o przeniesienie do Puszczykowa. Tracił siły, ubywało zdrowia. Nasilająca się choroba oczu nie pozwalała na czytanie nawet ulubionych książek.
Pobyt w szpitalu i wysiłki lekarzy okazały się daremne i br. Ignacy Gorzelańczyk zmarł 24.11.1991 roku. Został pochowany na cmentarzu w Puszczykowie.