Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. ks. mgr Stanisław Marut



Urodził się 09.11.1940 r. w miejscowości Poręby Wielkie pow. Kolbuszowa woj. rzeszowskie. Rodzicami byli Józef i Aniela z domu Dudek. Ukończył Liceum Ogólnokształcące w Kolbuszowej w 1958 r. i już 28 września tegoż roku zgłosił się do Towarzystwa Chrystusowego.
Rozpoczął nowicjat 07.09.1958 r. w Morasku. Pierwszą profesję złożył 8.9.1959 r. w Ziębicach, drugą 08.09.1960 r. w Poznaniu i trzecią 08.09.1961 r. także w Poznaniu. Studiował filozofię od 10.09.1959 r. do czerwca 1961 roku. Pierwsze rigorosum złożył 01.06.1964 r., drugie 25.05.1965 roku. Święcenia kapłańskie przyjął 05.06.1965 r. w Poznaniu z rąk abpa. Antoniego Baraniaka.
Od 28.08.1965 r. do 30.08.1966 r. był wikariuszem w Sarbii na Pomorzu Zachodnim. Następnie w Lublinie rozpoczął studia na KUL-u. Od 01.08.1969 r. był Referentem Duszpasterstwa Emigracyjnego i Spraw Wyjazdów za Granicę oraz pomocnikiem Ekonoma Domowego w Poznaniu. Z dniem 15.05.1970 r. głosił zlecone wykłady katolickiej nauki społecznej w poznańskim seminarium.
Wyjechał do Australii 14.08.1972 r. i pracował w duszpasterstwie polonijnym w ośrodku Sydney. Następnie był duszpasterzem polonijnym w Canberze (1974 r.) i od 09.02.1981 r. Newborough.
Dnia 07.09.1985 r. został przeniesiony do Afryki Południowej, gdzie zmarł na atak serca 19.09.1986 roku. Ks. Stanisław Marut został pochowany na cmentarzu w Johannesburgu.

***

Ks. Stanisław Marut urodził się 9 listopada 1940 roku w miejscowości Poręby Wolskie w woj. rzeszowskim. Rodzice jego, Józef i Aniela z domu Dudek, byli rolnikami. W latach 1947-1954 uczęszczał do szkoły podstawowej w Raniżowie.
Do Liceum Ogólnokształcącego uczęszczał w Kolbuszowej. W 1958 roku po zdaniu matury zgłosił się do Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. W prośbie skierowanej do księdza Rektora zaznaczył: "pragnieniem moim jest zostać kapłanem, abym mógł służyć Polakom na obczyźnie". Po ukończeniu nowicjatu w Ziębicach odbył studia filozoficzno-teologiczne w Seminarium Towarzystwa w latach 1959-1965 r. Dnia 5 czerwca 1965 r. otrzymał święcenia kapłańskie w bazylice archikatedralnej w Poznaniu z rąk księdza Arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Po święceniach przez rok czasu pracował jako wikariusz na placówce duszpasterskiej Towarzystwa w Sarbii /wówczas diecezja gorzowska/.
Po roku pracy duszpasterskiej skierowali go na studia specjalistyczne z zakresu socjologii na Katolicki Uniwersytet Lubelski. W 1970 r. uzyskał stopień magistra, socjologii i został zaangażowany w Seminarium Towarzystwa jako wykładowca tego przedmiotu. Równocześnie pełnił też funkcję Referenta Duszpasterstwa Emigracyjnego i Spraw wyjazdów za granicę. Pragnieniem jego była jednak praca wśród polskich emigrantów. Przełożeni przychylają się do jego prośby i w roku 1972 ks. Stanisław wyjechał do Australii. Tutaj bardzo gorliwie, na różnych placówkach, oddaje się pracy duszpasterskiej wśród Polonii. W 1985 r. zostaje skierowany do pracy wśród Polaków w Republice Południowej Afryki. Tylko jeden rok dane mu było pracować na lądzie afrykańskim. Dnia 19 września 1986 r. ostry atak serca przerywa jego młode życie.
Nikt się tego nie spodziewał. Ks. Jan Westfal pracujący razem z nim w RPA w jednym ze swoich listów napisze: "Trudno to po prostu przyjąć do wiadomości Trudno uwierzyć. Ksiądz Stasiu nigdy nie narzekał. Był okazem zdrowia. Ostatnio mieliśmy wspólne rekolekcje w klasztorze sióstr Kapucynek, położonym nad Oceanem - na pierwszą rocznicę jego przyjazdu do RPA - niedaleko od miasta portowego Durban. Spędziliśmy razem 10 dni i w terenach dla niego, nieznanych, a bardzo malowniczych. Wspaniały był ten Stasiowy zachwyt: "Zobacz Janku, Pan Bóg daje nam tyle rzeczy do oglądania i podziwiania, zapewne za to, żeśmy się całkowicie poddali Zakonowi".
Dobry Bóg na pewno wynagrodził jego gorliwą kapłańską pracę i ks. Stanisław ogląda teraz o wiele wspanialsze i niepojęte ludzkim umysłem widoki.
Ks. Zbigniew Pajdak w liście do Przełożonego Generalnego pisząc o ks. Stanisławie zaznaczy: "wyjątkowo dużo korespondowałem ze Staszkiem. Wyczułem, że było mu to potrzebne. Ani słowem i nigdy nie wspominał o jakimś niedomaganiu. W styczniu 1985 roku spędzałem razem z nim wakacje w Nowej Zelandii. Dużo trzeba było chodzić i to pod górkę. Mnie tu i tam chwytała zadyszka, on we wspaniałych kondycjach... przyczynę śmierci bardziej widzę w stresach niż fizycznym niedomaganiu".
Bóg odwołał go do wieczności w 46 roku życia, w 27 roku życia zakonnego i 22 życia kapłańskiego. Pochowany został tam gdzie pracował, zgodnie z jego myślą. Ks. Westfal w liście zaznaczy: "Stasiu dwa razy wspomniał kiedyś, że tam powinien być pogrzeb, gdzie się pracuje, więc spoczął na cmentarzu miejskim w Johannesburgu: "West Park".
Niech Ten, który jest Drogą, Prawdą i Życiem, będzie dla niego wieczną nagrodą.

ks. Edward Strycharz TChr

***

WSPOMNIENIE KS.JANA WESTFALA TCHR O ŚP. STANISŁAWIE MARUCIE

"Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę" /Księga Mądrości/.

Jak grom z jasnego nieba, niespodzianie i boleśnie uderzyła nas wszystkich szokująca wiadomość o nagłej śmierci śp. ks. Stanisława Maruta w Płd. Afryce. Padł nagle jak żołnierz na polu bitwy, wierny swoim obowiązkom kapłańskim do końca. Bezradni, bezsilni, z bólem serca możemy tylko wydobyć ze siebie słowa poddania się woli Bożej - niezbadane są wyroki Opatrzności Bożej... Trudno zrozumieć. Trudno przyjąć taki fakt do wiadomości. Trudno usiąść spokojnie i pozbierać zdruzgotane myśli i uczucia. Wprawdzie już po pogrzebie tygodnie mijają, a tak ciężko przyjść do siebie, tak ciężko wrócić do normalnego życia. Przynajmniej pozornie nie było żadnych objawów niebezpieczeństwa.
Dwa tygodnie przedtem mieliśmy razem wspaniały 10-dniowy wyskok, relaks. Pierwszy nasz wspólny plan wyjazdu, parę miesięcy wcześniej, nie doszedł do skutku. W przeszkodzie był wyjazd proboszcza w Maryvale, księdza B. Van Zeil, do Europy /ks. Stanisław pomagał w zastępstwie/. Tym razem udała nam się ładna trasa: trzy dni skupienia w klasztorze sióstr kapucynek w spokojnej, ale atrakcyjnej miejscowości Melville nad Oceanem Indyjskim. Pamiętam ten typowo jego "Stasiowy" zachwyt nad pięknymi widokami: "O zobacz, co Pan Bóg daje nam podziwiać; tyle cudów po całym świecie za to, żeśmy oddali się całkowicie zakonowi". Było to u niego proste i zwykłe wyznanie, tak samo, jak krótka modlitwa przy kierownicy przed nowym odcinkiem podróży. Decydujemy się przejechać przez nieznany Transkei, około 600 km od East London. Niedziela 31-go sierpnia br. uroczysta Msza św., 6-ta rocznica Solidarności, spotkanie z miejscową Polonią /8 rodzin polskich/. Następne dni lecą po sobie, przystanek odpoczynkowy na jedną noc: Port Elizabeth i potem już droga powrotna.
I Piątek - 5-go września rano nasza ostatnia koncelebra /prywatnie w domu/. Przy szpitalu w Ladysmith u polskiego lekarza nasz obiad i miłe wspomnienia z przebytej trasy. Po dobrym obiedzie w dobrym humorze rozstajemy się, nieświadomi, że to już na zawsze.
Minęły dwa tygodnie, czwartek 18-go września, św. Stanisława Kostki - imieniny. Od razu przypominają mi się słowa: "Żyjąc krótko, przeżył czasu wiele". Szkoda, że nie mogłem razem koncelebrować w Lyndhurst z powodu gorączki grypowej. Na obiedzie był tylko 0.Tadeusz Walczak, jezuita. Po południu w pogodnym nastroju udał się w drogę do odległych placówek duszpasterskich ok. 150 km - Secunda Evander. W wieczornych godzinach odwiedził trzy rodziny w Secundzie, gdzie też zjadł kolację. Umówił się na następny dzień - miało być spotkanie. Wreszcie na plebanii w Evander rozmawiał z miejscowym proboszczem. Obiecał odwieźć proboszcza na lotnisko i zastąpić go podczas urlopu po następnej niedzieli. I tak obydwaj udali się na spoczynek.
Piątek rano 19-go września ok. godz. 5.00 ks. Stanisław puka do drzwi proboszcza: "Proszę wołać lekarza lub ambulans". Proboszcz do telefonu, a ks. Stanisław ze skurczonymi rękami pod szyją wraca do sypialni. Po chwili wchodzi proboszcz ks. Stanisław w skurczonej pozycji leży już na podłodze przy łóżku z rozbitą trochę twarzą, bo upadł prawdopodobnie na nocny stolik. Jeszcze na telefonie lekarz polecił od razu zbadać puls. Niestety, już nie było pulsu. Orzeczenie: zawał serca. Trwało to nie dłużej niż 5 minut. Zwłoki zmarłego według orzeczenia miejscowej policji, przewieziono do zakładu pogrzebowego w Evander. Tyle relacji od naocznego świadka proboszcza Fr.K.Stuart.
Po dwóch godzinach przy zwykłym stoliku na plebanii odprawiłem Mszę św. prywatną. Przy świecach położyłem Stasiowy zegarek ręczny i naszyjnik. W ciszy i skupieniu przeżyłem dziękczynienie po Mszy św., trochę brewiarza i medytacji. To mnie pokrzepiło wewnętrznie. Poczułem się uspokojony, jak również zrezygnowany. W kościele blisko plebanii w tym samym czasie odprawiała się Msza św. pogrzebowa: młody człowiek 19 lat, ofiara gazowego wypadku w kopalni w Kinross, gdzie zginęło 177 osób.
Po południu, zacząłem porządkować sypialnię i wszystkie rzeczy. Trzeba było przygotować w szczegółach cały ubiór do trumny i dostarczyć do zakładu pogrzebowego. W późniejszych godzinach, kiedy już było trochę chłodniej i umysł przytomniejszy, Stasiowym wozem ruszyłem w drogę do Johannesburga. Różaniec ofiarowałem za dobrego kierowcę tego wozu. Dwa tygodnie temu odmawialiśmy razem codzienny różaniec na dalekich szosach. Teraz już brak mi bardzo jego głosu. W Lyndhurst /Johannesburg/ koszmarna noc. Za dużo mocnych wrażeń, za dużo emocji po tym jednym tak długim dniu. Prowincjał Chrystusowców ks. Stanisław Wrona przylatuje przez Harare w piątek 26-go września o godz. 10.00. Można już robić plan pogrzebu. Tego samego dnia o godz, 15.00 Msza św. pogrzebowa w Evander, ośrodek polonijny, w którego zasięgu znajduje się liczna grupa rodaków. Liturgia pogrzebowa - prawie wszystko po polsku, tylko kazanie po angielsku mówi bp W.P.Rowland, Ksiądz Prowincjał wygłasza swoją mowę pogrzebową. Udział biorą: kilku księży, siostry Służebniczki i liczna grupa wiernych rodaków z różnych ośrodków. Po wyprowadzeniu z kościoła, trumna z doczesnymi szczątkami zmarłego zostaje przewieziona bezpośrednio do Johannesburga. Wszyscy zgromadzeni zostali zaproszeni na tradycyjną herbatkę do sali parafialnej. Owszem, herbatka była bardzo potrzebna dla wszystkich, bo nawet ogłoszono w radio, że był to mimo wiosny, najzimniejszy dzień w roku. W górach Drankensberg /niedaleko/ spadł śnieg. Już w wieczornych godzinach wróciliśmy na spoczynek do Johannesburga.
Sobota 27 września, godz. 9.30. Msza św. pogrzebowa w kościele Matki Boskiej Podróżnej w Maryvale, wschodnia dzielnica Johannesburga, rezydencja ks. Stanisława. Przewodniczy w koncelebrze Ksiądz Prowincjał. 13 księży, kazanie po polsku i po angielsku, po Mszy św. przemawia czarny biskup, liczne grono sióstr zakonnych, wierni rodacy zjechali się z różnych ośrodków. Śpiew liturgiczny po polsku, po angielsku i po łacinie. Uroczyste odprowadzenie na cmentarz miejski West Park, pochowany na polskiej sekcji. Ceremonia pogrzebowa nie potrzebuje szczegółowego opisu, bo została nagrana kaseta wideo ok. 2 godzin: jedna kopia przeznaczona do Polski /dla Seminarium i dla rodziny/, dwie dla Australii i Nowej Zelandii, jedna dla Południowej Afryki. Na pewno w swoim czasie będzie okazja wszystko zobaczyć. Inna ważna rzecz: przygotowujemy pamiątkowy album, który w jakiś sposób będzie dostępny dla wszystkich, szczególnie dla najbliższych.
Kończąc moje wspomnienie o Drogim Współbracie i Współpracowniku na niwie misyjnej, pragnę podziękować Bogu Najwyższemu, jak również jego Rodzinie i Zgromadzeniu Zakonnemu - za tak wspaniałego człowieka i gorliwego kapłana. Wyrażam również serdeczne kondolencje, uczucia bólu i żałoby z Południowej Afryki dla wszystkich, czy to w kraju, czy za granicą, związanych z jego życiem i misją emigracyjną. To nagłe odejście do Pana, ta ofiara całopalna - ufamy wszyscy - przyniesie owoce dla wielu na życie wieczne we właściwym czasie. Afrykańska ziemia przyjęła w swe objęcia młodego Chrystusowca. Dla Zgromadzenia i Polonii - to strata wielka i bolesna. Jednak wszyscy ufamy mocno, że Chrystus, Pan życia i śmierci nie zostawi nas w Południowej Afryce sierotami.
Niech odpoczywa w pokoju Chrystusa oczekując dnia zmartwychwstania! Na wieczną pamiątkę Drogiemu Współbratu i Współpracownikowi .
ks. Jan Westfal TChr

***

Kazanie Księdza Prowincjała Stanisława Wrony wygłoszone na pogrzebie ks. Stanisława Maruta TChr
"Jam jest Zmartwychwstanie i życie, kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki". /J 2,25/

Stajemy w tej chwili u trumny nam Drogiego Kapłana Stanisława Maruta. Równocześnie otaczamy ten ołtarz, przy którym będziemy sprawować Mszę św. za spokój jego duszy. W tej naszej zadumie nad trumną - która jest znakiem śmierci człowieka i ołtarzem symbolem śmierci Boga - serca nasze doznają dziwnego wzruszenia nad tym, co się tak nagle i niespodziewanie stało. Nad przeciętą nicią ziemskiego życia ks. Stanisława. To tak nagłe i bezwzględnie przerwane jego życie powoduje uczucie wielkiego smutku. Niepocieszonego, zdawałoby się, bólu, nie tylko Was, Drodzy Rodacy, ale całej naszej rodziny zakonnej Księży Chrystusowców dla Polonii Zagranicznej . Byłby to rzeczywiście niepocieszony smutek, gdybyśmy nie wierzyli w Chrystusa Pana, który swoją męką i śmiercią zwyciężył największego wroga człowieka, a więc śmierć.
Ten sam ból i smutek, który nas dzisiaj zebrał w tym kościele był udziałem mieszkańców Betanii po śmierci dobrego człowieka Łazarza. Wtedy to Chrystus pogrążonej w głębokim strapieniu Marcie dał zapewnienie o nieśmiertelnym życiu dusz i o przyszłym ciał zmartwychwstaniu. Wypowiedział to w słowach: "Jam jest Zmartwychwstanie i życie, kto wierzy we Mnie nie umrze na wieki" /J 11,25/. Maria i Marta uwierzyły słowom Pana: "Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat" /J 11,27/. Wraz z wiarą wstąpiła w ich serca radość i spokój.
Drodzy Bracia i Siostry, trzeba i nam dzisiaj tej samej wiary Marty i Marii w Pana, jeżeli mamy zrozumieć śmierć kapłana Stanisława Maruta. Chrystus Pan i dla nas przyniósł to zapewnienie, że "kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie". Obietnica dana niegdyś Marcie odnosi się również i do nas. Odsuwa ona od nas lęk i rozpacz przed śmiercią, niszczy grozę towarzyszącą jej i wnosi do duszy spokój i otuchę. Taką siłę i moc ma wiara w Chrystusa.
Dzisiaj nie jest dzień świąteczny, a jednak zebraliśmy się tutaj bardzo licznie. Wielu z Was przybyło z bardzo odległych stron tej wielkiej metropolii Johannesburg. Duchowieństwo na czele ze swoim biskupem i siostry zakonne oderwali się na chwilę od swoich zajęć i dołączyli do naszej polskiej uroczystości. Dlaczego? Oto jeden z nas w sakramencie kapłaństwa, a Wasz duszpasterz, odszedł do wieczności. Został powołany do Boga nagle w chwili, gdy on sam i zapewne każdy z nas nie domyślał się tego. Dzisiaj już ks. Stanisław Marut, Chrystusowiec, duszpasterz polskich emigrantów w Południowej Afryce stoi przed sądem Pana.
Gdy teraz cicho spoczywającemu w tej trumnie kapłanowi oddajemy ostatnią posługę, gdy z żalem, ale z uczuciem wdzięczności za trudy go żegnamy, godzi się zapytać, kim był ten kapłan, jakie były koleje jego życia, z czym przechodzi do wieczności, jakie prace i troski wypełniały jego kapłańskie życie.
Sp. ks. Stanisław Marut urodził się 9 listopada 1940 r. z Józefa i Anieli Dudek, na ziemi rzeszowskiej w miejscowości Poręby Wolskie. Po skończeniu gimnazjum w Kolbuszowej wstąpił do Seminarium Zagranicznego w Poznaniu. Nowicjat rozpoczął w 1958 r. Po siedmiu latach gruntownych studiów otrzymuje święcenia kapłańskie w zabytkowej katedrze poznańskiej na Ostrowie Tumskim z rąk arcybiskupa Antoniego Baraniaka w dniu 5 czerwca 1965 roku. Następnie jako młody kapłan obejmuje obowiązki wikariusza na jednej z parafii Pomorza Zachodniego. Praca na parafii nie trwała długo, bo przełożeni rozpoznali w tym młodym kapłanie ukryte zdolności naukowe. Został wysłany na Uniwersytet Lubelski, gdzie studiował na wydziale filozofii nauk chrześcijańskich. Studia ukończył stopniem naukowym. Obejmuje następnie urząd wykładowcy w Seminarium Zagranicznym z kierunku chrześcijańskich nauk społecznych. Jednak ten dobrze zapowiadający się naukowiec nie chce zgodzić się na stałą pracę w Seminarium. Pragnie oddać się posłudze duszpasterskiej w duchu i według zadania zakonu, do którego wstąpił. Zgłasza swój wyjazd na pracę wśród polskich emigrantów. Został wyznaczony do Polonii Australijskiej. Propozycje tę przyjął z radością i 14 sierpnia 1972 r. przyjechał do Australii. W następujących ośrodkach polskich sprawował duszpasterskie obowiązki: Cabramatta - Fairfield, Canberra, Gippsland, Adelaide i Wellington /Now Zelandia/: Wszędzie, gdzie podejmował się nowych obowiązków wywiązywał się z nich dobrze, a właściwie muszę powiedzieć, że doskonale. Sympatia i uznanie wśród ludzi towarzyszyła mu na wszystkich placówkach. Sp. ks. Stanisław był dobrym gospodarzem, troskliwym duszpasterzem i uzdolnionym organizatorem życia polonijnego, Jako duszpasterz dbał serdecznie o to, aby Polacy uświęcali się i dążyli do Boga przede wszystkim przez świadome i głębokie uczestnictwo we Mszy św. Dlatego odwiedziny duszpasterskie wykorzystywał jako wspaniałą okazję do przypominania o obowiązku chrześcijańskim oddania chwały Bogu przez uczestnictwo w niedzielnej Mszy św. Odwiedziny duszpasterskie, tzw. kolędę pielęgnował ze skrupulatną gorliwością odwiedzając każdego Polaka.
Dzięki tej gorliwej i pełnej poświęcenia pracy ks. Stanisława Maruta placówki polskie w Australii za które był odpowiedzialny - dzisiaj cieszą się bujnym życiem religijnym, społecznym i polskim. Nigdzie nie stwarzał konfliktów, a jeżeli gdzieś one powstawały, to starał się je w duchu Ewangelii i miłości bliźniego rozwiązać.
Nowa historia i nowa karta życia śp. ks. Stanisława rozpoczęła się z dniem przybycia jego do Południowej Afryki. W wymiarach ludzkich nie była ona długa. Trwała jedynie rok i dwa tygodnie. Tak, jak wszędzie, i tutaj na ziemi afrykańskiej wszedł śp. ks. Stanisław w pracę z całą gorliwością polonijnego misjonarza. Z korespondencji mogłem się dowiedzieć, że nie oszczędzał się. Czas swój i zdrowie poświęcał służbie Polakom. Stąd podróżował, odwiedzał rodziny, zachęcał, prosił, aby Polak pozostał zawsze Polakiem, nie deptał swojej pięknej historii odkupionej tak wielką ofiarą tysiącletniej kultury i godnie ją prezentował wobec otoczenia, a przede wszystkim sam nią żył na co dzień. I tak codziennie utrudzony służbą bliźniemu przyszedł dzień 18 września, dzień imienin qśp. ks. Stanisława. Zmęczony powrócił do kapłańskiej samotności na plebanię w Evander. Spoczynek nocny. Wczesnym rankiem następnego dnia tak silny atak serca, że nawet natychmiastowa pomoc stała się bezskuteczna. Odszedł do Pana dnia 19 września 1986 roku. Ks.Stanisław Marut, zakonnik zgromadzenia Księży Chrystusowców dla Polonii Zagranicznej, duszpasterz Polaków w Australii, Nowej Zelandii i Południowej Afryki przeżył lat 45, a w tym 21 w służbie Polakom na emigracji.
Drodzy Bracia i Siostry! Cóż nam mówi ta trumna ze zwłokami ks. Stanisława Maruta, dzisiaj ustawiona wysoko i tak blisko ołtarza? Ta trumna, ustawiona w kościele Matki Bożej w Johannesburgu z dala od rodziny, wspólnoty zakonnej i Ojczyzny? Jaką ostatnią wskazówkę pozostawia nam odchodzący do wieczności kapłan?
Przede wszystkim jego niespodziewana śmierć przypomina nam, że mamy być zawsze zjednoczeni z Bogiem i przygotowani na przejście do wieczności. Ten zgon niech będzie przypomnieniem, że mamy być zawsze przygotowani na wezwanie Pana.
Moi Drodzy, trumna śp. ks. Stanisława ma swoją wielką wymowę. Życzeniem Zmarłego było pochowanie go tam, gdzie spotka go śmierć. Zatem zwłoki jego spoczną na ziemi afrykańskiej. Jego grób ma stać się wymownym znakiem dla Polonii tutejszej, że kapłan Polski, kapłan ze zgromadzenia Księży Chrystusowców jest wierny służbie dla emigranta polskiego całkowicie i do tego stopnia, że nawet po swojej śmierci pragnie z nim pozostać i przypominać mu o wierności Bogu i umiłowania kraju matki.
Każda śmierć budzi w sercach ludzkich żal i smutek. Także i ten zgon, tak przedwczesny okrywa głęboką żałobą Was, w którym tracicie wielkiego duszpasterza, i nas, w którym żegnamy gorliwego kapłana i współbrata naszego Zgromadzenia. Jednak w tej żałobie przezwycięża wiara, która poucza, że przed każdym jest wieczność a w niej wzajemne spotkanie. W Chrystusie naszym Panu wierzymy, że spotkamy się ze śp. ks. Stanisławem Marutem. Amen.

Ks. Stanisław Wrona TChr

***

W pierwszych dniach października otrzymałem kartkę z życzeniami imieninowymi, którą nazwałem „kartką z zaświata”. Datowana była 18 września w RPA i podpisana przez ks. Stanisława, który już następnego dnia nie żył. Było to odejście do Pana, które najbardziej nami wstrząsnęło. Nikt się go nie spodziewał — w 46 roku życia i w 22 roku kapłaństwa pożegnać musieliśmy kolegę i przyjaciela — tak bardzo wiernego i solidnego. Kartka wysłana tuż przed śmiercią jest znakiem wymownym, bo ks. Stasio nic zapomniał nigdy o bliskich. A z obowiązków wywiązywał się bardzo dokładnie.
Urodził się 9 września 1940 r. w miejscowości Poręby Wielkie, w woj. rzeszowskim. Szkolę średnią ukończył w Kolbuszowej i w 1958 r. po zdaniu matury zgłosił się do Towarzystwa Chrystusowego. W 1965 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk ks. abpa A. Baraniaka. Krótko pracował w duszpasterstwie, a po ukończeniu studiów na KUL wykładał katolicką naukę społeczną w Seminarium Towarzystwa Chrystusowego. Pociągała go jednak misja wśród Polonii. Wyjechał spełniać ją do Polaków w Australii. Pracował w Cambramatta-Fairilla, Canberra, Gippsland, Adelaida i Wellington (Nowa Zelandia). Ostatni rok i dwa tygodnie życia przepracował wśród Polonii w RPA — na tym niespokojnym terytorium.
Ciało śp. ks. Stanisława Maruta spoczęło w Johannesburgu na cmentarzu West Park w Południowej Afryce jako znak świadomie wybrany przez zmarłego kapłana-chrystusowca. Sam sobie życzył, aby go tam pochować, gdzie umrze - kapłan ma spoczywać wśród tych, z którymi pracował. Jest to też pierwsza mogiła chrystusowca na kontynencie afrykańskim. Wymowie jest to obejmowanie w posiadanie ziem wygnania Polaków przez groby gorliwych duszpasterzy. Nie tak dawno postawiliśmy grób ks. Stanisława Ułaszkiewicza w dalekim Iraku, obecnie następny kamień milowy staje w Republice Południowej Afryki. I Irak, i RPA - ziemie niespokojne spragnione pokoju i sprawiedliwości! Niech obecność tam polskich kapłanów, obecność już na wieki będzie ku podojowi, jak ku pokojowi jest praca każdego kapłana.

ks. Michał Kamiński TChr