Urodził się 08.05.1912 r. w Poznaniu. Ojciec Antoni był robotnikiem, matka Zofia z d. Hetmańska-zajmowała się liczną gromadką dzieci, z których tylko dwoje się uchowało: syn Stanisław i córka Maria. Stanisław podjął naukę w Seminarium Nauczycielskim, ale nie skończył. Dowiedział się o owym zgromadzeniu zakonnym i za radą swego proboszcza zgłosił się do Towarzystwa Chrystusowego.
Do Potulic przyjechał 15 maja 1934 r. i już pozostał. Przed wybuchem II wojny światowej złożył trzy okresowe profesje zakonne w Potulicach a w Poznaniu dozgonną l maja 1946 r. Bardzo gorliwy i chętny do pracy z całym zapałem zaczął roznosić i rozwozić katolickie książki i czasopisma po Kraju, aby zarobić na potrzeby rozwijającego się Zgromadzenia. Niestety, nie miał najlepszego zdrowia, musiał więc przejść do lżejszej pracy w introligatorni.
Wybuch II wojny światowej przerwał spokojne życie w Potulicach. Koszmarne lata wojenne przeżył br. Stanisław w Poznaniu, gdzie pracował w jednym ze szpitali, chociaż nie miał kwalifikacji pielęgniarza. W tym czasie odnawiał profesję zakonną na ręce miejscowego proboszcza ks. Droszcza.
W czasie walk o poznańską Cytadelę zostało zniszczone mieszkanie, w którym br. Stanisław mieszkał wraz z ojcem i siostrą. Po zakończeniu działań wojennych ojciec i siostra przenieśli się na Górczyn, gdzie otrzymali zastępcze mieszkanie, a br. Stanisław poszedł na Ostrów Tumski.
Tu nowe życie zaczął organizować przybyły z Krakowa ks. K. Świetliński i wkrótce po nim ks. F. Berlik. Pracy fizycznej przy odgruzowywaniu i odbudowie było dużo ale nie na siły br. Stanisława. Ks. Świetliński zabrał go więc ze sobą do Szczecina. I tam jednak było za ciężko i br. Stanisław zaczął chorować. Przeniesiono go zatem do Poznania, gdzie doskonale się czuł w roli furtiana. Potem pracował pewien czas w administracji miesięcznika ”Msza Święta”.
Kiedy Ojciec Ignacy przeniósł się do Puszczykowa, zabrał ze sobą br. Andrzeja Firca a niebawem i br. Stanisława. Przy boku Ojca Posadzego br. Stanisław przepracował 33lata, pełniąc obowiązki osobistego sekretarza. Po śmierci Ojca został opiekunem pamiątek pozostałych po Współzałożycielu Towarzystwa Chrystusowego.
Br. Stanisław specjalnie swoim zdrowiem nie zajmował się, chociaż nigdy go nie miał za dużo. Powoli zbliżał się do osiemdziesiątki. W dzień imienin poczuł się tak źle, że wezwano pogotowie. Lekarz stwierdził skręt jelit i konieczność natychmiastowej operacji. Potem wrócił br. Stanisław do domu ale już nie do zdrowia.
Zmarł 9 sierpnia 1992 roku w otoczeniu współbraci, którzy do ostatniej chwili życia go wspomagali, czym tylko mogli a przede wszystkim modlitwą. Na cmentarzu puszczykowskim żegnali br. Stanisława świeccy i duchowni nie tylko z Towarzystwa Chrystusowego; w tym około 30 księży, którzy przybyli z różnych stron Kraju a nawet z zagranicy. Wielu bowiem ludziom znana była serdeczność i dobroć br. Stanisława.
***
Po długich i ciężkich cierpieniach zmarł dnia 9 sierpnia 1992 r. w Puszczykowie brat Stanisław Wiśniewski.
Brat Stanisław, syn Antoniego i Zofii z domu Hetmańska, urodził się 8 maja 1912 roku w Poznaniu. Ochrzczony został w kościele Św. Wojciecha, zwanym „Poznańską Skałką". W tymże kościele przystąpił do I Komunii św. Tu też otrzymał sakrament bierzmowania, którego mu udzielił ks. kardynał August Hlond.
Rodzeństwo miał liczne. Ojciec był zwykłym robotnikiem, ale miał też złote ręce i dorabiał, gdzie tylko mógł, by wyżywić i przyodziać tak liczne potomstwo. Z tego licznego potomstwa pozostało panu Antoniemu tylko troje. Na początku lat pięćdziesiątych zmarł jego najstarszy brat. Matka zmarła jeszcze przed wojną. Pozostał tylko Stanisław i jego najmłodsza siostra Maria.
Stanisław, po skończeniu szkoły powszechnej, postanowił zostać nauczycielem. Zapisał się do Seminarium Nauczycielskiego, gdzie prefektem był ks. Ignacy Posadzy, późniejszy współzałożyciel Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Od ks. Posadzego, który już wówczas odwiedzał ośrodki polonijne, zwłaszcza w Ameryce Południowej i w krajach europejskich, dowiedział się o niedoli polskiej emigracji, o braku polskich duszpasterzy i zaniedbaniu duchowym tych, którzy w poszukiwaniu chleba opuścili ojczysty kraj.
Nie jest nam znana przyczyna nieukończenia przez Stanisława seminarium nauczycielskiego. Czy nie najlepszy stan zdrowia, a może i brak pieniędzy na kształcenie.
Z natury bardzo pobożny, często odwiedzał swój kościół parafialny. Miał do niego bardzo blisko i tam często chodził na modlitwę. Być może, że właśnie w tym kościele usłyszał słowa Chrystusa: „Pójdź za mną".
O Towarzystwie Chrystusowym głośno było wówczas w Poznaniu, a osoba Założyciela i Współzałożyciela były znane wszystkim mieszkańcom Poznania. W Poznaniu było wprawdzie wiele klasztorów i domów zakonnych, gdzie chętnie by przyjęto takiego kandydata do stanu zakonnego. Stanisław się wahał i dopiero za radą swojego proboszcza napisał list do Potulic z prośbą o przyjęcie do nowo powstałego Zgromadzenia. Otrzymał odpowiedź pozytywną i 15 maja 1934 roku przyjechał do Potulic. Tu został serdecznie przyjęty przez o. Posadzego. Tu też znalazł to, czego pragnął. Była kaplica, była praca i wokół tyle życzliwych serc.
Brat aspirant Wiśniewski, będąc już człowiekiem pełnoletnim i dojrzałym, bardzo poważnie potraktował swoje wstąpienie do Towarzystwa. Cechowała go dokładność w pracy, gorliwość w modlitwie i otwartość.
Prace, jak to w aspirandacie były różne. Trzeba było wykonywać to, co przełożeni zlecali. Brat Stanisław nie wymawiał się nigdy, że do tej czy innej pracy jest niezdolny lub się nie nadaje. Rozkaz i posłuszeństwo, to rzecz święta.
Tak przeminęło 10 miesięcy i 18 marca 1935 r. brat Stanisław rozpoczął kanoniczny nowicjat. Na pozór nic się nie zmieniło. Ta sama praca co w aspirandacie, za to więcej ćwiczeń duchownych. Pogłębianie życia wewnętrznego, wykłady, wspólne ćwiczenia duchowne, do których brat Stanisław tak gorliwie się przykładał. Hasłem jego życia zakonnego były słowa angielskiego myśliciela, Bergsona: „Oby moja dusza przebywała ze świętymi!"
Dla zakonnika nowicjat to najpiękniejszy okres jego życia. W ciągu tych 12 miesięcy musi nagromadzić w sobie tyle energii i sił, by mu starczyły na całe życie.
Zbliżały się śluby zakonne, a więc podejmowanie nowej decyzji: czy będę dobrym profesem, czy będę dobrym zakonnikiem? Poczęły się rodzić w duszy brata Stanisława wątpliwości i skrupuły. Ks. Florian Berlik, magister nowicjatu starał się rozwiać jego wątpliwości.
Na słówku duchownym u o. Posadzego, brat Stanisław znów począł mówić o swoich wątpliwościach. Ojciec Ignacy szybko zareagował na to wszystko, z czego się zwierzał brat Stanisław. Bracie Stanisławie - powiedział serdecznie O. Ignacy - nikt ci nie zarzuci, że byłeś złym aspirantem czy nowicjuszem. Gdyby tak było, już dawno byłbyś zwolniony lub sam odszedł. Byłeś wzorem i przykładem dla innych współbraci w nowicjacie. Zdaj się na wolę Bożą i oddaj się w opiekę Królowej Wychodźstwa Polskiego. Przed tobą wyżyny świętości i apostolski trud... Uspokojony brat Stanisław złożył pierwszą profesję 5 kwietnia 1936 roku.
Towarzystwo Chrystusowe, które tak szybko się rozrastało, nie mogło liczyć tylko i wyłącznie na pomoc z zewnątrz. Trzeba było bardziej liczyć na własne siły. Były już zakłady graficzne, gdzie obok miesięcznika „Msza Święta" i „Głosu Seminarium Zagranicznego" drukowano książki o tematyce religijnej i modlitewniki. To trzeba było roznieść po całej Polsce, jak była długa i szeroka. Grupy wysłannicze liczyły po 50 osób. Zaraz po złożeniu profesji włączono i brata Stanisława do grupy wysłanniczej. Posiadając wyjątkowy dar wymowy, brat Stanisław wiele sobie obiecywał w tej pracy wysłanniczej. Nie trwało to długo. Brat Stanisław nie miał dobrego zdrowia. Źle znosił, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, te wędrówki od domu do domu. Przełożeni obawiając się o jego zdrowie, szybko wycofali go z grupy wysłanniczej. Pracy na miejscu, pod dachem i w ciepłym pomieszczeniu nie brakowało. Skierowano brata Stanisława do introligatorni. Praca, choć dla innych może była nużąca, dla niego była jakby odpoczynkiem po męczącej pracy wysłanniczej.
Następną profesję zakonną na 2 lata złożył br. Stanisław 25 marca 1937 roku. I znów ta sama praca, wspólne modlitwy, ćwiczenia duchowne, codzienna Msza św. i nabożeństwa wieczorne pogłębiały życie wewnętrzne brata Stanisława.
Lata biegły. 19 marca 1939 r. brat Stanisław składa profesję na 3 lata. Na słówku duchownym u Przełożonego Naczelnego tłumaczył się, że nie jest jeszcze tak dobrze przygotowany i wewnętrznie urobiony, by złożyć profesję dozgonną. Przełożony Naczelny zgadza się. Znał dobrze brata Stanisława, jego delikatne sumienie, jego rozmodlenie, jego przywiązanie do Towarzystwa, więc nie starał się przekonać go, bo wiedział, że dozgonna profesja, to krok bardzo stanowczy i związanie się z Towarzystwem na całe życie.
Druga wojna światowa zastała brata Stanisława w Poznaniu. Okrutny terror i eksterminacja ludności polskiej z Poznania wpływały przygnębiająco na brata Stanisława. Lęk, że jego ojciec, powstaniec wielkopolski z 1918 roku, może być w każdej chwili aresztowany i osadzony w więzieniu, a nawet rozstrzelany, był uzasadniony. Na szczęście tak się nie stało. Dzięki pomocy dobrych ludzi brat Stanisław otrzymał pracę w szpitalu. Nie była ona lekka, bo brat Stanisław nie był wykwalifikowanym pielęgniarzem. Robił to, co mu mocodawcy kazali. Nie skarżył się, nie narzekał, choć na równi z innymi Polakami był dyskryminowany. - Jedyną pociechą był kościół św. Wojciecha, jego kościół parafialny, dla ludności polskiej miasta Poznania. Tu był polski kapłan, ks. Droszcz. Tu się modlił, tu uczęszczał na Mszę św. i korzystał z sakramentów św. Tu przed sanctissimum, po wygaśnięciu 3-letniej profesji, składał ją na jeden rok i za rok znów ją odnawiał.
Czarna noc okupacji niemieckiej zdawała się nie mieć końca. Brat Stanisław nie wątpił nigdy, że dobro musi zwyciężyć, że wojna musi się kiedyś skończyć, że Polska odzyska utraconą wolność, że świątynie poznańskie zostaną otwarte dla polskiej ludności, a na ratuszu poznańskim załopocze znów chorągiew z Białym Orłem.
Wolność dla umęczonej Ojczyzny przychodziła bardzo wolno. Znaczona była niszczeniem przez okupanta wszystkiego co polskie, rabowaniem polskiej kultury i sztuki, okrutnymi represjami na niewinnej i bezbronnej ludności, dymiącymi kominami krematoriów.
Ofensywa Armii Czerwonej, rozpoczęta znad Wisły w styczniu 1945 r., szybko przełamała silnie bronione pozycje wojsk niemieckich i po trzech tygodniach kolumny pancerne wojsk rosyjskich znalazły się na przedmieściach Poznania. „Festung Posen", jak chełpił się gauleiter Greiser, jest nie do zdobycia, na którym Czerwona Armia połamie zęby i wykrwawi się. Po trzech tygodniach Poznań został wyzwolony przez oddziały radzieckie i polskie, a silnie broniona Cytadela, dzięki pomocy ludności cywilnej, która doskonale znała teren Cytadeli i podejście do niej, również została zdobyta. Centrum Poznania zostało zniszczone w 60%. Zniszczony został również dom, w którym mieszkał brat Stanisław.
Z chwilą, kiedy władzę w mieście przejęła administracja polska, ojciec brata Stanisława szybko otrzymał mieszkanie na przedmieściu Poznania, Górczynie. Tam przeniesiono resztę ocalonego mienia, a brat Stanisław, kiedy zniesiono godzinę policyjną, natychmiast wybrał się na Ostrów Tumski, by zobaczyć, czy ocalał główny dom Towarzystwa. Tu już zastał krzątających się braci. Dom, choć nie rozwalony całkowicie, był mocno podziurawiony przez pociski padające z pobliskiej Cytadeli.
Pod kierownictwem ks. Kazimierza Świetlińskiego, a następnie ks. Floriana Berlika zaczęto usuwać gruzy, łatać podziurawione ściany, naprawiać dach, szklić okna, naprawiać drzwi. Po zakończeniu wojny dom poznański zaczął się szybko zaludniać. Odebrano nam bowiem macierzysty dom w Potulicach, gdzie w czasie wojny był obóz pracy dla Polaków, a po jej zakończeniu obóz przejściowy dla Niemców. Po zlikwidowaniu obozu w Potulicach utworzono tam ciężkie więzienie.
Brat Stanisław na równi z innymi braćmi pracował nad odrestaurowaniem Domu Głównego. Pracował na tyle, na ile go było stać.
Ks. Kazimierz Świetliński, który na początku czerwca wyjechał do Szczecina, po dwóch tygodniach przyjechał do Poznania, by złożyć sprawozdanie ze swojej pracy duszpasterskiej, którą przed nim, już na początku maja zapoczątkował ks. Florian Berlik. Prosił o. Posadzego o pomoc, bo kościoły protestanckie wymagały renowacji i przystosowania do liturgii katolickiej. Po kilku dniach pobytu wrócił z jednym bratem do Szczecina. Pracy, jak na jednego brata było za wiele, więc na usilne prośby ks. Świetlińsiego o. Posadzy wysłał brata Stanisława. Ciężka praca fizyczna, skromne racje żywnościowe wyczerpywały szybko organizm brata Stanisława. Po dwóch miesiącach wrócił do Poznania. Jego miejsce zajęli inni bracia.
W Poznaniu powierzono mu obowiązki furtiana. Pełnił je z całą gorliwością. Tak był zajęty przyjmowaniem interesantów, że często spóźniał się na posiłki, a często w ogóle ich nie jadł, zwłaszcza obiadu, bo brat Wycisk, nie mogąc się go doczekać, zamykał kuchnię i odchodził.
Przez dwa lata pracował w administracji miesięcznika „Msza Święta". Tu wykazał swoje umiejętności. Zajął się gorliwie kartoteką abonentów i każdy przekaz, choć nieraz bardzo niewyraźnie napisany, był przez niego odczytany i zakonotowany.
W roku 1947, po usilnych staraniach udało się nam odzyskać dom w Puszczykowie, zwany „Betanią", zajmowany w czasie wojny przez niemieckiego pastora, a po wojnie przez Polski Czerwony Krzyż. Tam przeniósł się Przełożony Naczelny, zabierając sobie do pomocy brata Firca. Korespondencja o. Posadzego była ogromna, której brat Andrzej nie był w stanie sam wykonać; był bowiem też nie najlepszego zdrowia.
Przełożony Naczelny, znając umiejętności administracyjne brata Stanisława, przeniósł go w dniu l września 1951 r. do Puszczykowa. Tu brat Stanisław wykazał cały swój talent i dokładność w pracy. Nie była to praca łatwa. Wszystkie listy dyktowane przez o. Ignacego były datowane i składane do poszczególnych kartoników. Osobny dział, to wycinki z prasy katolickiej, również datowane z podaniem nazwy czasopisma. Dzięki temu łatwo było odszukać list czy jakieś ważne wydarzenia zamieszczone w prasie katolickiej.
Praca brata Stanisława przy boku Ojca trwała 33 lata. Nie opuścił Ojca ani na chwilę. Ojciec Ignacy, wybierając się na wczasy letnie, chciał mieć przy sobie brata Stanisława. Tu brat Stanisław, choć z bólem serca, ale odmówił ojcu Ignacemu, pragnąc spędzić wolny czas w domu swego ojca, już staruszka i schorowanej siostry Marii.
Ojciec Ignacy po powrocie znad morza zastawał brata Stanisława już na stanowisku, wypoczętego, gotowego dalej pełnić swoje obowiązki. Nie skarżył się nigdy, że jest już znużony tą pracą, że mu coś dolega.
Choć z natury poważny, miał swoiste poczucie humoru. Stać go było na żart i uśmiech serdeczny. W szermierce słownej, jeśli był pewny swego, był nie do pokonania i z „siodła" nigdy wysadzić się nie dał.
W swej pracy tak czasochłonnej, miał czas na modlitwę, bo i ojciec Ignacy wiele czasu spędzał w kaplicy. - Tak było aż do choroby ojca Ignacego i do jego zgonu. Jak przeżywał chorobę ojca Ignacego, ile spędził bezsennych nocy przy chorym, jak przeżył zgon Współzałożyciela Towarzystwa, nikomu się nie zdradził. Na pewno bardzo poważnie i dotkliwie. 33 lata pracy scementowały te dwie szlachetne i Bogiem uświęcone dusze.
Po śmierci ojca Ignacego pozostał w Puszczykowie. Za zgodą przełożonego domu puszczykowskiego, ks. Czesława Kamińskiego pozostał jakby kustoszem Izby Pamięci i opiekunem tego wszystkiego, co ojciec Ignacy w swej spuściźnie pisarskiej po sobie zostawił. Teraz miał więcej czasu dla siebie. Poświęcał go modlitwie i rozmyślaniu, czytaniu lektury ascetycznej. Czasem tylko wyjeżdżał do Poznania, by odwiedzić swoją siostrę, która będąc osobą samotną, potrzebowała duchowego wsparcia swego brata i zwierzenia się przed nim ze swych trudności.
Od śmierci ojca Ignacego minęło osiem lat. Brat Stanisław zbliżał się do osiemdziesiątki. Ładny wiek i jakże pracowity. Na początku 1992 roku brat Stanisław zaczął odczuwać wewnętrzne dolegliwości. Nie lekceważył ich, ale też nie myślał, że w tym wieku trzeba być częściej w kontakcie z lekarzem, że trzeba dbać o swoje zdrowie, mimo 80 lat. Był kilkakrotnie u lekarza, lecz ten nie stwierdził żadnych wewnętrznych komplikacji; przepisał lekarstwa, zalecił dietę, którą brat Stanisław i tak przez całe życie stosował.
Stało się to nagle. W sam dzień urodzin i imienin brat Stanisław zachorował tak poważnie, że trzeba było wezwać pogotowie z pobliskiego szpitala w Puszczykowie. Badający go lekarz chirurg podjął szybką decyzję; natychmiast na stół operacyjny; stwierdzono bowiem skręt jelit. Operacja przebiegła szybko i sprawnie. Po kilku tygodniach brat Stanisław został zwolniony ze szpitala. Wrócił do domu osłabiony lecz pogodny. Czy operujący go chirurg zapewnił mu całkowity powrót do zdrowia, o tym wiedział tylko ks. superior Czesław Kamiński. Nie łudził się i brat Stanisław, że wróci całkowicie do zdrowia. Był przygotowany na ostateczną ewentualność: śmierć. Był z tym pogodzony i na nią przygotowany. Nie czuł się lepiej lecz coraz gorzej. Brat Piotr Szafranek, który miał tak wiele pracy, odłożył wszystko na stronę i z iście samarytańską troskliwością i miłością zajął się ciężko chorym Stanisławem. Czuwał przy nim w dzień i w nocy, na przemian z innymi braćmi. Zwykle mało mówiący o sobie brat Stanisław zaczął się zwierzać bratu Piotrowi. Opowiedział całe swoje życie. 58 lat życia zakonnego, to wielki kawał czasu, to kawał dziejów i historii Towarzystwa, w których tak czynny brał udział.
Niedziela, 9 sierpnia, w upalne popołudnie czuwający przy nim brat Piotr zauważył na twarzy brata Stanisława zbliżające się oznaki śmierci. Czuwający przy jego łóżku ks. superior Kamiński już wcześniej udzielił mu sakramentu chorych. Rozpoczęto modlitwy za konających. Brat Stanisław, do ostatniej chwili przytomny, poruszał wargami, jakby się włączył do wspólnej modlitwy i nikt nie spostrzegł, jak westchnął głęboko, jak jeszcze raz otworzył powieki, które natychmiast opadły, by więcej się nie otworzyć.
Tak zakończył swoje doczesne życie brat Stanisław; zasnął spokojnie w Panu. Nie było jęków czy szlochów, chyba tylko ciche łzy jego siostry. Słychać było tylko modlitwy w intencji tego, który już nie cierpiał. Był już tam, gdzie nie ma bólu ani cierpienia, tylko wieczne szczęście i radość.
O zgonie brata Stanisława powiadomiono Dom Główny w Poznaniu, skąd telefonicznie i telegraficznie zawiadomiono wszystkie placówki w kraju i domy prowincjalne za granicą.
11 sierpnia, w godzinach popołudniowych odbył się pogrzeb brata Stanisława na cmentarzu w Puszczykowie. Mimo urlopów i wakacji przybyło na pogrzeb śp. brata Stanisława około 30 księży z Towarzystwa i z innych zgromadzeń zakonnych. Była liczna grupa sióstr zakonnych, braci chrystusowców i braci ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusowego. Sporo było też miejscowej ludności. Nad otwartą mogiłą przemówił ks. superior Czesław Kamiński. W krótkich, zwięzłych zdaniach nakreślił sylwetkę zmarłego, jego pracowite i cnotliwe życie zakonne, jego oddanie się na służbę Bożą. - Była to pora żniw, a brat Stanisław zabrał ze sobą jeden kłos pełen dorodnego ziarna dobrych uczynków i złożył go u stóp Chrystusa, który w młodzieńczym wieku wezwał go na swoje żniwo.
brat Wacław Chromiński TChr