Urodził się 29.09.1914 r. w Wilnie. Rodzicami byli Ignacy i Maria z domu Stępkowska. Z licznej gromadki dzieci po II wojnie światowej zostało tylko troje, gdyż jeden syn wraz z ojcem został rozstrzelany na Palmirach pod Warszawą, drugi zginął w obozie koncentracyjnym, córka natomiast podczas Powstania Warszawskiego. Matką zaopiekowała się Jadwiga, starsza siostra Tadeusza, która pod koniec życia otrzymała papieskie odznaczenie "Pro Ecclesia et Pontifice". Tak w rodzinie ojca jak i matki żywe były uczucia patriotyczne i religijne, o czym świadczyły też zapiski dziadka, uczestnika powstania styczniowego i zesłańca sybirskiego, jak i przynależność do Sodalicji Mariańskiej członków rodziny przyszłego księdza Tadeusza.
Do Towarzystwa Chrystusowego Tadeusz Myszczyński wstąpił 13.08.1933 r. w Potulicach. Nowicjat rozpoczął 29.09.1933 roku. Pierwszą profesję złożył 30.09.1934 roku.
Wybuch II wojny światowej przerwał rozpoczęte w 1934 r. studia teologiczne, które ukończył w 1940 r. w Krakowie. Tam z rąk bp. Stanisława Rosponda przyjął święcenia kapłańskie 16.06.1940 roku. Tydzień później odprawił Mszę św. prymicyjną w intencji swego ojca i aresztowanych braci, nie wiedząc, że w tym właśnie czasie była ich egzekucja na Palmirach pod Warszawą.
Od 01.09.1940 r. ks. Tadeusz pełnił w Warszawie obowiązki prefekta tajnych szkół średnich, a gdy sytuacja stała się niebezpieczna, wyjechał do Palczy w diecezji krakowskiej, gdzie przebywał od 01.07.1941 do marca 1945 roku. Po skończeniu wojny wrócił do Poznania i został skierowany jako wikariusz do Mosiny pod Poznaniem (01.04.1945-31.8.1946). Następnie był administratorem parafii Chojnice -Morasko (01.09.1946-31.7.1950) i potem kolejno wikariuszem i proboszczem w Stargardzie Szczecińskim (01.09.1950-22.8.1951). Przeniesiony do Poznania 01.09.1951 r. pełnił obowiązki ojca duchownego w Seminarium Towarzystwa Chrystusowego. Potem został skierowany do Puszczykowa w charakterze Referenta dla Spraw Rekolekcji (01.09.1957-07.05.1961).
Z kolei został Ojcem Duchownym Duszpasterzy w Stargardzie (07.05.1961-31.12.196) i w Szczecinie (01.01.1962-31.8.1962). Następnie pojechał do Pyrzyc, gdzie od 01.09.1962 do 31.07.1974 r. był: administratorem, przełożonym domowym i penitencjarzem.
Ks. Tadeusz nie uchylał się od pełnienia urzędów - był wicedziekanem w Pyrzycach, członkiem Komisji do Spraw Ślubów Zakonnych, delegatem na IV Kapitułę Generalną Towarzystwa Chrystusowego (07.1968) i II Członkiem Rady Generalnej. Miał zlecone (01.08.1968) Sprawy Duszpasterstwa przy Zarządzie Towarzystwa Chrystusowego.
Z powodu choroby musiał zrezygnować z pracy w Pyrzycach i jakiś czas przebywał w Bielicach jako rezydent (20.08.1975). Potem został przeniesiony do Poznania (02.09.1980), gdzie przez rok był kierownikiem (20.08.1975) junioratu i aspirandatu braci.
Od pobytu w Bielicach datuje się działalność ks. Myszczyńskiego jako redaktora dwumiesięcznika Społecznej Krucjaty Miłości "Miłujmy się". W ten sposób niejako realizował testament kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski, aby krzewić wzajemną miłość wśród ludzi.
Był człowiekiem cierpienia. Jak mówił: "choruję na nogi ale nie na głowę". Ta głowa, jego umysł oraz serce do końca życia były sprawne i czułe. Niewielu umiało tak jak on rozumieć ludzi chorych i nieść im słowa otuchy i pocieszenia. W Chrystusie ukrzyżowanym widział moc dla siebie i innych. Miał zawsze pod ręką różaniec i odmawiał go, jeśli miał chwilę wolnego czasu. Ponieważ często gubił różańce, dlatego miał ich zawsze kilka w swoim biurku. Niektóre bardzo sobie cenił – te przywiezione przez współbraci z Ziemi Świętej. Pozostałe po jego śmierci wzięli najbliżsi jako cenne pamiątki.
Zmarł 23.12.1991 r. i został pochowany w kwaterze chrystusowców na cmentarzu miłostowskim w Poznaniu.
***
„Jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze..."
Tak powiedział Chrystus, pragnąc podkreślić wartość ludzkiego życia, cierpienia i umierania. To co przeżyte, przecierpiane a nawet pozornie umarłe, pozostaje na zawsze. Bo jest wartością, a to jest nieprzemijające.
Tę wstępną myśl pragniemy dostrzec w całym życiu i działaniu, cierpieniu i umieraniu śp. ks. Tadeusza Myszczyńskiego. Człowieka, zakonnika, kapłana, który stał się dorodnym ziarnem pszenicznym na roli Pańskiej. Człowieka pogody ducha, nie zajętego sobą, zadowolonego ze wszystkiego. Jeszcze na tydzień przed śmiercią, przed wyjazdem do szpitala, gdy był półprzytomny, na pytanie o samopoczucie - naiwne pytanie, ale w sytuacjach ciężkich i trudnych zjawiają się naiwności - odpowiedział: - Dobrze się czuję, zawsze się dobrze czuję. - Powtórzył jakby na taśmie nagraną odpowiedź.
Urodził się 29 września 1914 roku w Wilnie. Niebawem znalazł się w Warszawie. W Wilnie musiały być warunki niezwykłe, skoro w swojej karcie osobowej własnoręcznie napisał, że uroczysty chrzest odbył się w kościele św. Barbary w Warszawie. Rodzina bogata wiarą i patriotyzmem. Podczas drugiej wojny światowej na Pawiaku znalazł się ojciec i brat, a potem zginęli w Palmirach pod Warszawą. Siostra zginęła w Powstaniu Warszawskim. Jeszcze jeden brat zginął w obozie. Ksiądz otrzymał święcenia kapłańskie w Krakowie, 16 czerwca 1940 roku, gdy ojciec z bratem przygotowywali się do śmierci. Msza św. prymicyjna, bardzo skromniutka zewnętrznie, zbiegła się ze śmiercią ojca i brata. Owoc życia ojcowskiego miał się przedłużyć i zwielokrotnić swoją owocność w życiu kapłańskim syna. A ten przez rok czasu przebywał w Warszawie, był prefektem szkół, także tajnych. gdy jednak dalszy pobyt stał się ryzykowny, wyjechał do Palczy w diecezji krakowskiej, gdzie przebywał do końca wojny. Po wojnie powrót do Poznania, do Domu Głównego Towarzystwa Chrystusowego a stąd do pracy duszpasterskiej. Najpierw do Mosiny a potem do parafii Chojnica-Morasko, gdzie w latach 1946-1950 był administratorem parafii. Tu, w Suchym Lesie, wybudował kościół - kaplicę, barak właściwie, który miał spełniać rolę tymczasową i pomocniczą. Okazało się, że do lej pory ten „barak" służy, dosłużył się rangi kościoła parafialnego - pewnie, że był odnawiany, remontowany przez następców, że obecnie buduje się prawdziwy kościół, ale to nie przeszkadza, by wspominać pierwszego budowniczego, księdza Myszczyńskiego. Potem rok wikariatu w Stargardzie Szczecińskim, a w latach 1951-1957 ksiądz Tadeusz został ojcem duchownym w naszym, księży chrystusowców. Wyższym Seminarium Duchownym w Poznaniu. My, jego wychowankowie, z uznaniem wobec postawy, skromności, rozmodlenia i wielkiej życzliwości wspominamy tamten czas. Dalsza działalność to znów duszpasterstwo na Ziemiach Zachodnich - w Goleniowie, Szczecinie a wreszcie od roku 1963 proboszczowanie w Pyrzycach.
Szczególnie okres pyrzycki jest znamienny dla teJ działalności Zmarłego. Pyrzyce to ziemia lessowa - less pyrzycki - a więc bardzo urodzajna. Gdy jednak brak deszczu. gliniasta ziemia staje się twardą i opoczystą skorupą. Tak tu było i pod względem duchowym. Duża część ludzi dobrych. Ale też komunizm „uwziął się" w tej części województwa szczecińskiego. Było wielkie spustoszenie duchowe. Potrzebna więc była żarliwość proboszczowska, wciąż pełna nowych inicjatyw i troski o to, by parafianom dać jak najlepszy pokarm Bożej Prawdy i Miłości. Potrzebna była mobilizacja modlitwy o powołania kapłańskie i zakonne, bo tych długo nie można się było doczekać. Potrzeba było wiele wysiłków i fizycznych, i duchowych, by kontynuować rozpoczętą przez poprzednika, ks. Stefana Kaczmarka, odbudowę zburzonego kościoła parafialnego, zwanego nawet katedrą - pewnie ze względu na jego wielkość. Doszła jeszcze budowa plebanii. W związku z budową kościoła rozpoczęły się wyprawy proboszcza do przeróżnych miejscowości w całej Polsce, by podczas niedzielnych kazań mówić o historycznym znaczeniu Pyrzyc, o chrzcie Pomorzan tu właśnie, w Pyrzycach, o świętym Ottonie z Bambergu, apostole Pomorza Zachodniego, by przy tej okazji poprosić słuchaczy o datek na odbudowę zabytkowej świątyni. Ludzie chętnie dawali przy drzwiach kościoła, wychodząc ze Mszy św. Bo kazanie było słowem Bożym, wypowiedziane sympatycznie, bez tonu nachalności czy żebraniny - było prośbą wplecioną jakby mimochodem w wiadomości o historii chrześcijaństwa w regionie pyrzyckim.
Od roku 1969 pojawiły się pierwsze znaki choroby, która miała rozwijać się i towarzyszyć aż do śmierci - stwardnienie rozsiane (SM). Zaczęły się więc badania lekarskie, pobyty w szpitalu, trzeba było odejść z parafii, potem pięcioletni pobyt w pobliskich od Pyrzyc Bielicach. Tu rozwijać się zaczęła działalność, która specyficznie skupiać będzie uwagę księdza Myszczyńskiego - troska o dzieło miłosierdzia, o chorych, o ratowanie poczętego życia. Redagowanie więc specjalnego pisma, zwanego skromnie Biuletynem Miłości, który potem - aż do dziś - stał się Biuletynem Krucjaty Miłości i przybrał tytuł „Miłujcie się".
Od roku 1980 ksiądz Tadeusz, zwany już od czasów ojcostwa duchownego w Seminarium ojcem, zamieszkał w Domu Głównym Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu. Tu był jeszcze pełniej niż dotąd ojcem - spowiednikiem, powiernikiem, kierownikiem sumień, cierpliwym i modlącym się kapłanem, śpieszącym na wózku do chorych, by wśród nich modlić się, odprawiać Mszę św.. a nawet głosić rekolekcje dla nich - ostatnie w wielkim poście ubiegłego roku wygłosił w Szczecinie. A wszędzie podkreślał - to zresztą charakteryzowało jego duchowość - wielkość Miłosierdzia Bożego, kult Matki Najświętszej.
Do całości obrazu należy dodać, że zajmował się też żywo sprawami Zgromadzenia. Brał udział w trzech Kapitułach Generalnych (1968, 1970, 1976), przez dwie kadencje był członkiem Rady Generalnej.
77 lat życia, 51 lat kapłaństwa, 57 życia zakonnego, dodać należy i tę liczbę: 22 lata choroby, która - zgodnie ze swą naturą - nasilała się. To jest wymiar obliczalny w latach dorodnego ziarna pszenicznego. Pozostaje wymiar nieobliczalny, niedostrzegalny...
ks. Edward Szymanek TChr
***
Cierpienie Ojca Tadeusza
O cierpieniu można dużo mówić, także dużo pisać. Cierpienie można różnie przeżywać:
- uciekając od niego, odpychając niejako przy pomocy środków uśmierzających lub odurzających,
- godząc się na nie z konieczności, bo taki los mi się trafił,
- przyjmując je jako wyraz miłości Boga do człowieka i odwrotnie. - Miłości trudnej, aż czasem nie do zrozumienia - to trzeba podkreślić!
Ksiądz Tadeusz Myszczyński - odkąd go poznałam - był zawsze wrażliwy na potrzeby drugiego człowieka. Dla siebie niczego nie szukał. Kiedyś dostał czarny pilśniowy kapelusz, który w latach pięćdziesiątych był cennym i trudnym do kupienia artykułem. Przyjął go z radością i wdzięcznością - by go wkrótce oddać komuś, kto wyraził pragnienie posiadania takiego właśnie nakrycia głowy.
Przejęty dolą żon i matek pijaków, zorganizował wentę na terenie parafii, gdzie był proboszczem. Dochód przeznaczył na pomoc dla nieszczęśliwych rodzin alkoholików. Ponieważ nie miał oficjalnego pozwolenia władz świeckich, został oskarżony o „nielegalną walkę z alkoholizmem", za co otrzymał wyrokiem sądu karę aresztu, która mogła być zamieniona na grzywnę. (Nie pamiętam dokładnie, w którym to było roku, chociaż dokument widziałam. Prawdopodobnie były to lata sześćdziesiąte.) Jednak ksiądz Tadeusz nie zamierzał uszczuplać ani kasy parafialnej, ani zakonnej i nie przyjął propozycji zapłacenia grzywny. Poszedł do więzienia. Parafianie zaczęli się modlić o uwolnienie swego proboszcza przy każdej nadarzającej się okazji. Sprawa stała się głośna na Pomorzu Zachodnim. Ks. Myszczyński do końca wyroku nie wysiedział. Zwolniono go przed czasem, bo parafianie bez jego wiedzy zebrali pieniądze i zapłacili grzywnę. Zresztą za bardzo „rozmodlił i rozśpiewał współwięźniów". Taki człowiek w więzieniu nie był potrzebny, wręcz przeciwnie...
W tym czasie do Poznania przyjeżdżał okazyjnie i w określonych potrzebach. Na przykład w naszej parafii na Winogradach głosił w którąś niedzielę kazania na wszystkich Mszach św. i prosił o pomoc finansową w odbudowie zabytkowej katedry w Pyrzycach. Świątynia zrujnowana pod koniec II wojny światowej z trudem dźwigała się z ruin i sami parafianie nie mogli jej odbudować. Dlatego Proboszcz „ruszył w Polskę", aby prosić o pomoc.
Silnego głosu ks. Myszczyński nie miał. Urządzenia nagłaśniające w tym czasie były rzadkością i nasza drewniana kaplica też ich nie posiadała. Zresztą nie była wielka i dużo ludzi słuchało Mszy św. stojąc na dworze. Prawdę mówiąc, nie liczyliśmy na sukces.
A jednak efekt był zaskakujący! Jakoś ta drobna sylwetka ks. Tadeusza, wcale nie głośnego oratora, tak poruszyła obecnych w tym dniu ludzi, że „taca" była imponująca. Nawet winogradzki Proboszcz był zdumiony...
Jeszcze wtedy nie mówiliśmy o cierpieniu. Poruszane wówczas tematy ogniskowały się wokół rodziny i wychowania dzieci.
Choroba ks. Myszczyńskiego przyszła niespodzianie jak złodziej. Pobyt w szczecińskim szpitalu w roku 1970 dał nie tylko rozpoznanie choroby (sclerosis multiplex) ale także bezpośredni kontakt z pacjentami, ze służbą zdrowia - jak się zwykło określać świat lekarski i pielęgniarski. Rozpoczął się wieloletni i chyba najtrudniejszy okres w życiu ks. Tadeusza.
Własne i cudze cierpienia związane z chorobą zaczyna coraz bardziej doświadczać, przeżywać, rozumieć. Transformuje je na płaszczyźnie Miłości Bożej - jest przecież kapłanem.
Ksiądz Tadeusz już wie, że postępująca choroba ograniczy go fizycznie i będzie musiał odejść z parafii. Rezygnacja z takiej pracy duszpasterskiej nie jest jednak dla niego rezygnacją z pracy w ogóle, bo - jak później powie: „Choruję na nogi, ale nie na głowę!"
Swoistym punktem wyjściowym staje się głoszona przez ks. kard. Stefana Wyszyńskiego Społeczna Krucjata Miłości. Ksiądz Tadeusz postanawia wydawać Biuletyn Okólny Krucjaty Miłości. W ten sposób zamierza niejako realizować wezwanie Prymasa Tysiąclecia do wzajemnej służby bliźniemu i do spełnienia nakazu Chrystusa: „Abyście się miłowali..."
Dokumentuje tę sprawę pismo z dnia 15 kwietnia 1980 r.:
„Eminencjo, Najdostojniejszy Księże Kardynale Prymasie! Poczuwam się do obowiązku powiadomić Księdza Kardynała Prymasa, ze od kilku lat wydaję, przy współpracy paru osób „Biuletyn Okólny Krucjaty Miłości". Wydaję go jako pomoc dla podjętej swego czasu przez Waszą Eminencję Społecznej Krucjaty Miłości." (...)
Początkowo Biuletyn jest bardzo skromny, ubożuchną ma formę - maszynopis poprzedzony kartką, na której przy pomocy stempla odbijano napis: „Miłujcie się". Pierwszy numer ma datę: l I 1975. Z czasem rozrośnie się, nabierze bardziej wyrazistej treści i estetycznego wyglądu.
Wpierw wydawany był w Bielicach, od 1980 roku w Poznaniu. Przy okazji może taka ciekawostka: był jedynym periodykiem wychodzącym w Poznaniu w czasie stanu wojennego bez posiadania debitu władz świeckich.
Powoli ks. Myszczyński z autora, redaktora, przemieniał się w Ojca Tadeusza - a może też i Brata. Listy do Chorej podpisuje jako Ojciec Tadeusz, jednak adresuje do Siostry! Listy zresztą niebawem wyjdą poza ramy Biuletynu.
Rośnie korespondencja z chorymi, z cierpiącymi. Jawi się potrzeba szerszej formy kontaktu. Dochodzi do publikacji - nazwijmy „książkowej".
Tak ujrzy światło dzienne: „Śladami Chrystusa. Droga krzyżowa w oparciu o List apostolski o zbawczym cierpieniu - Jana Pawła II." (Poznań 1984 r.), „A gdy przyjdzie cierpienie. Listy do Chorej. Listy do Zdrowego" (l wyd. 1984 r., II wyd. 1987 r.). Obie pozycje są dwugłosem ks. Tadeusza Myszczyńskiego i Krystyny Medyckiej.
Już to podwójne autorstwo pokazuje, że ksiądz Tadeusz ma na uwadze zagadnienie a nie swoją osobę jako piszącego. Dlatego wydaje jako dodatek do Biuletynu pełen pogody zbiór facecji i żartów zebranych przez ks. Kazimierza Pielatowskiego pt. „Uśmiech Jana Pawła II" (1986 r.). Odrębnie, jako specjalny dodatek na dzień I Komunii św. dzieci, ukazały się broszurki pt. „Jezus kocha ciebie" oraz „Dzieciństwo Jadwichny" - pióra Wandy Sarnowskiej. Ostatni zeszyt tego roku zawierał jeszcze kalendarz na 1987 r. Przeżycia związane z pieszą pielgrzymką poznańską pióra Zofii Kosteckiej, będą treścią broszurki wydanej także w 1986 r.
Kolejny dodatek z 1988 r. nosi tytuł „Założyciel Towarzystwa Chrystusowego". W tymże samym roku ukazała się angielska wersja Biuletynu „Love one another". W planach była nawet niemiecka. Tego zamysłu nie dało się jednak zrealizować.
Jeszcze w 1989 r. dodatkowo ukazuje się broszurka Henryki Mikołajczyk pt.: „Patronka odrzuconych".
Rosnące trudności finansowe hamują nieco drukowanie dodatków, ale nie przekreślają planów i prób. Ksiądz Myszczyński podejmuje się wydania zbioru myśli o cierpieniu i śmierci, zebranych przez Jana Niteckiego. Pisze przedmowę do uporządkowanego przez Redakcję materiału i tak w 1990 roku ukazuje się książeczka pod pogodnym tytułem „Ku słońcu", której drugie wydanie przypuszczalnie będzie jeszcze w bieżącym roku.
Ksiądz Myszczyński zamierzał wkrótce opracować kolejne wydanie „Listów do Chorej" oraz „Do Zdrowego". W drukarni są przygotowane „Modlitwy".
Patrząc teraz z dystansu, jaki stanowi data jego śmierci, praca jaką wykonał ten chory i podeszły w latach człowiek, jest ogromna. Pozostawione notatki, uwagi w przeczytanych licznych (!) książkach świadczą o wielkim trudzie. Rosnącą fizyczną niemożność musiał pokonywać ogromnym hartem ducha. Pytany zaś o zdrowie, o samopoczucie, niezmiennie odpowiadał: „Ja, zawsze dobrze". Kiedyś jeden z przyjaciół powiedział nawet, że „Tadzia nie warto pytać, bo on zawsze dobrze się czuje!..." Tylko wnikliwy obserwator widział czasem grymas bólu lub chwilowe wyłączenie się z rozmowy czy zatrzymanie się podczas modlitwy przy ołtarzu. Już w szpitalu, z którego nie miał wyjść, podczas wkłuwania igły do wiotczejących żył, nie jęknął, chociaż twarz ściągnęła się bólem.
Zawsze skory do żartów i facecji, ostatniego dnia pobytu w domu zakonnym, na współczujące pytanie br. Franciszka: „Co się z Ojcem dzieje?" odpowiedział: „Udaję, że jestem chory."
Nie chciał nigdy sprawiać kłopotu sobą - i tym był kłopotliwy, bo trudno było mu nieraz pomóc, a wielu przecież chciało!
Nie chciał siebie wysuwać na pierwsze miejsce, a jednak tyle osób prosiło i dziękowało za prowadzenie duchowe, czego dowodem są listy, jakie napłynęły bezpośrednio do Ojca Tadeusza lub na adres Redakcji Biuletynu.
Trzeba bowiem dodać, że praca przy biurku to nie było wszystko. Oprócz funkcji pełnionych w zakonie, ks. Myszczyński ciągle spowiadał albo na miejscu, albo poza Poznaniem. Zawsze był do dyspozycji nawet kosztem własnego wypoczynku albo śniadania. Głosił rekolekcje dla osób świeckich lub zakonnych. Jeszcze na parę miesięcy przed śmiercią pojechał do Szczecina, by odprawić rekolekcje dla chorych. Właśnie takie ćwiczenia duchowe, wśród grona cierpiących bardzo go cieszyły i satysfakcjonowały, jeżeli wolno użyć tego określenia.
Przede wszystkim bowiem przyciągał do siebie ludzi cierpiących i chorych, bo z nimi miał wspólny język. Bogacił go zresztą nie tylko własnymi doznaniami ale także obszerną lekturą. Rozmowa z nim na ten temat zdawała się być nie kończącą. Jednak nie tyle rozmowa, co bycie z nim i obserwowanie na co dzień tego „życia cierpiącego" było największym wyrazem głoszonych przez Ojca Tadeusza nauk. Mówić bowiem i pisać można dużo, ale żyć przez przeszło dwadzieścia lat bez słowa skargi, bez narzekania...
Dlatego tak szczególne było cierpienie Ojca Tadeusza Myszczyńskiego.
Krystyna Medycka