Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. ks. Stanisław Grabowski



Urodził się 30.01.1911 r. w miejscowości Kęty pow. Oświęcim woj. krakowskie. Rodzicami byli Ludwik i Maria z domu Mleczko. Maturę zdał w gimnazjum humanistycznym w Bielsku.
Do Towarzystwa Chrystusowego wstąpił 14.08.1934 r. w Potulicach. Nowicjat rozpoczął 28.9.1935 roku. Pierwszą profesję złożył 29.09.1935 r., drugą 29.09.1936 r. i dozgonną 11.01.1938 r. także w Potulicach. Studia filozoficzno – teologiczne rozpoczął 01.10.1931 r. w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończył w czerwcu 1937 r. w Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął 11.06.1938 r. z rąk bp. Walentego Dymka w Katedrze poznańskiej.
Od 01.10.1936 r. do lipca 1938 r. był prefektem domu studiów filozoficznych TChr. w Gnieźnie. W czasie od 14.08.1938 do 27.10.1939 pełnił obowiązki Socjusza Magistra Nowicjatu w Potulicach. Gdy wybuchła II wojna światowa Niemcy 27.10.1939 r. aresztowali ks. Grabowskiego i osadzili w Bydgoszczy, następnie 14.12.1939 r. przewieźli do Gdańska – Nowy Port. Od 14.12.1940 r. do kwietnia 1940 r. przebywał w obozie koncentracyjnym w Stutthofie, potem od 13.04 do 12.12.1940 r. w Sachsenhausen i na końcu do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie przebywał do dnia uwolnienia 29.04.1945 roku.
Od lipca do listopada 1945 r. ks. Grabowski był kapelanem obozu przesiedleńców w Niedermarschbergu, potem do sierpnia 1946 r. w Siegen w Westfalii. Do Poznania wrócił 14.08.1946 r. i w październiku objął obowiązki Magistra nowicjatu kolejno: w Poznaniu do czerwca 1947 r., w Puszczykowie – od czerwca 1947 do 16.09.1949 r., w Ziębicach od 16.09.1949 do 29.05.1951 r., w Bydgoszczy od 29.05.1951 do 29.05.1958 r., w Morasku od sierpnia 1958 do 19.03.1959 r. i na końcu w Ziębicach do 04.03.1960 roku.
Z dniem 01.03.1960 r. przełożeni przenieśli ks. Grabowskiego na Pomorze Zachodnie, gdzie początkowo pracował w Szczecinie jako pomocnik duszpasterski. Następnie 01.09.1961 r. został administratorem parafii św. Józefa w Stargardzie Szczecińskim i pełnił swe obowiązki przez dwie kadencje. W tym czasie (06.07.1963 r.) został też przełożonym domu w Stargardzie. Zwolniony z obowiązków w Stargardzie Szczecińskim 01.08.1969 r. przyjął nominację na stanowisko wikariusza przy parafii Morasko z rezydencją w Suchym Lesie. Z kolei 20.08.1977 r. został kapelanem przy kaplicy Sióstr Misjonarek w Morasku. Trzy lata później był wikariuszem przy kościele parafialnym Chojnica – Morasko (20.08.1980 – 1993 r.).
W 1993 r. ks. Stanisław Grabowski osiadł jako rezydent w Puszczykowie, gdzie zmarł 30.01.1996 roku. Został pochowany na tamtejszym cmentarzu w obecności licznie zebranych współbraci i wychowanków, duchowieństwa oraz świeckich.



Teczka aktowa - zbiór dokumentów dotyczących zmarłego 30 stycznia br. ks. Stanisława Grabowskiego - objętość niewielka. W sposób dotykalny odczuwa się ogromną dysproporcję między treścią życia ludzkiego a tym, co da się określić słowami. Bo np. "Karta osobowa". Na niej jednej, formatu A4, mieści się wszystko. Wszystko? A cóż to jest "wszystko" wobec takich dat:
"27.10.1939: aresztowany i internowany w Bydgoszczy
14.12.1939: w Gdańsku - Nowy
31.12.1939-04.1940: obóz koncentracyjny w
13.04-12.12.1940: w
14.12.1940-29.04,1945: obóz koncentracyjny w Dachau".
Potrzeba trochę wyobraźni, aby zacząć uzupełniać administracyjne zapisy, wreszcie niemal w nieskończoność je wypełniać. Bo każdy dzień objęty tymi datami, który się zaczynał, musiał budzić nowe niepokoje, przerażenia, głody, boje o swoje przetrwanie, o zachowanie człowieczeństwa, wiary, zakonności, kapłaństwa. Żeby nie dać się zepchnąć w nie-człowieczeństwo lub tylko pod-człowieczeństwo.
W chudej teczce aktowej są i takie - w końcu też lakoniczne - zdania wypisane w pismach sygnowanych przez Ojca Współzałożyciela i przez ks. biskupa Wilhelma Plute. Ojciec, dziękując za wieloletnią pracę w nowicjacie, napisał: "Była to praca cicha, ukryta przed okiem ludzkim, ale jednocześnie dla istnienia i rozwoju Towarzystwa najbardziej istotna. Bez przesady można powiedzieć, że Drogi Ksiądz zakładał fundamenty Towarzystwa, dając należytą formację duchową 17. rocznikom naszych księży, kleryków l braci. Przez blisko 20 lat wydawał ze siebie Kochany Ksiądz maksimum wysiłku w pracy, zarówno jako Magister nowicjatu, jak również jako Przełożony domu. Dawał Drogi Ksiądz dowody wybitnych zdolności organizatorskich, energii i poświęcenia, zwłaszcza w czacie organizowania domu nowicjackiego w Puszczykowie, Ziębicach, Bydgoszczy, Morasku oraz ponownie w Ziębicach. Stosując słowa ceremoniału profesji, można powiedzieć, żeś Drogi Księże w ofiarnej pracy dla Towarzystwa stracił siły i zdrowie, i tak już poważnie nadwyrężone przez 5-letni pobyt w obozie koncentracyjnym w Dachau" (List z 1.02.1960 r.) Ordynariusz gorzowski natomiast, zwalniając ks. Stanisława - na prośbę przełożonych - z funkcji proboszczowskiej w Stargardzie, tak pisał 18.06.1969 r.: "Pragniemy wyrazić nasze gorące podziękowanie za prawie 9-letnią ofiarną posługę duszpasterską w diecezji. Dziękujemy za wzorową postawę kapłańską w trudnościach, za pełne zrozumienie duszpasterskich potrzeb parafii w Stargardzie, za przykładne wprowadzenie w jej Życie naszych wskazań i zaleceń. Dziękujemy za żywy i czynny udział w różnych poczynaniach ogólnodiecezjalnych, za pełną taktu współpracę z księżmi dekanatu stargardzkiego. "Bóg zapłać" za ten trwały wkład w budowę Kościoła Chrystusowego na naszych ziemiach. Niech nasze Biskupie Błogosławieństwo będzie serdecznym wyrazem naszej wdzięczności i naszych najlepszych życzeń na dalsze lata kapłańskiej służby".
W czasie liturgii pogrzebowej - dobrze się stało, że mógł jej przewodniczyć jeden z wychowanków Zmarłego, nasz współbrat, bp Stefanek - ks. Czesław Kamiński w homilii ukazywał, jak metafora o pszenicznym ziarnie obumierającym, by żyć na nowo, urzeczywistnił się w życiu ks. Stanisława. Kaznodzieja skoncentrował się przede (wszystkim na latach obozowych. A to był cały czas II wojny światowej, bo zaczęło się to już w październiku 1939 r. Ksiądz Magister - w Ziębicach to było (1949/50 r.) - prawie w każdym bardziej uroczystym kazaniu wracał do epizodów obozowych. Mówił więc o opiece Bożej, Matki Najświętszej, o opiece św. Józefa, a Jego cudownej (interwencji w ostatnich dniach istnienia obozu - dlatego po dziś dzień księża co roku zjeżdżają się do kaliskiej bazyliki, by Mu dziękować za ocalenie. Ks. Stanisław mówił też o tym, jak to pod koniec gehenny w obozie wybuchła epidemia tyfusu. Jak wówczas polscy księża, w liczbie siedemnastu, zgłosili się ochotniczo, by być lekarzami i pielęgniarkami w rewirze. Mówił o tym, jak nawet tu trzeba było dyskretnie udzielać sakramentów. Bywało więc, że trzeba było kłaść się przy chorym, udając chorego, by spokojnie zaopatrzyć go na drogę wieczności. Sam przy tym zachorował. Ale miał żyć, bo daleką miał jeszcze drogę przed sobą.
Ks. Biskup w słowie kończącym Mszę św. podkreślił te cechy zmarłego Wychowawcy, które posiadał, które dziś często pokazuje się jako odkrycie współczesności: personalizm, humanizm. Wtedy o tych pojęciach nie myślano, lecz po prostu wychowawcy te przymioty posiadali i przekładali je na język codzienny i bardzo praktyczny. Dlatego można było Magistra prosić nawet o udostępnienie jego własnych butów do łyżew i samych łyżew, by móc uczyć się korzystać z tego rodzaju sportu. A Wychowawca uchodził za bardzo surowego. I rzeczywiście wiele razy budził nie tylko szacunek, lecz i bojaźń. Ale przecież czuło się w nim ojcowskie serce. Każdego znał po imieniu - jakżeż miałoby być inaczej? - ale każdego nazywał zdrobniałym imieniem. A to dla młodych ludzi też było czytelnym znakiem miłości. Gorzej, gdy już nazywał "synkiem". Bywało przecież, że "synek" tłumaczył się: - A ja myślałem... - Padała krótka odpowiedź: Synku, synku, gdybyś myślał, to byś tego nie zrobił.
Umiał i pochwalić. Jak miło słuchało się jego wypowiedzi kierowanych do Ojca Posadzego, np. z okazji jego. Magistra, imienin. Jak wtedy ciepłe słowa padały pod naszym adresem wobec Współzałożyciela. Gdy zaś w porze zimowej wyjeżdżał na urlop, przysyłał listy do całej wspólnoty nowicjackiej, z których wynikało, że o nas myśli i pewnie nas mu brakuje.
I tak było gdzie indziej. Potem. Nawet gdzieś się zapodziała jego surowość. Nie widać jej było na parafii, a tym bardziej w latach kapelańskich w Morasku. Szczery uśmiech, otwarcie, serdeczność. A przy tym wciąż postawa kapłańska i zakonna. Porządek dnia, zajęć, modlitwy, wierność pełna życzliwości i elastyczności. Taki "drobiazg": gdy już nic dojeżdżał do Poznania do swego spowiednika, bo ten już odszedł do Pana, to spowiedź sióstr w Morasku zaczynała się od spowiedzi kapelana. Z wielką wiarą klękał u konfesjonału swego wychowanka. Trzeba jeszcze dodać, że wychowanków nazywał po imieniu do przyjęcia przez nich kapłaństwa, a potem już to był ksiądz ze swoim tytułem lub imieniem nie zdrobniałym. Nie pomagały prośby, aby nie zmieniał swego ojcowskiego charakteru. Ale i tu był stanowczy.
A jego ukochanie liturgii. Nic dziwnego, że w ostatnią niedzielę przed odejściem pytał będących przy nim księży: - Która dziś niedziela? - Czwarta - odpowiedziano. Doprecyzował: - Zwykła czwarta. - I jeszcze pytanie: - Jaka główna myśl? - Wystarczyła mu odpowiedź: - Błogosławieni. - Bo była to niedziela Błogosławieństw. Pytania te same, jeszcze się powtarzały. Gonił uciekającą myśl, bo nie mogła ona zniknąć z jego świadomości. W tym kontekście przypominają się jego sobotnie instrukcje liturgiczne w nowicjacie. Ksiądz Magister wprowadzał w treść teologiczną i ascetyczną okresu liturgicznego. Nie dziwiło potem, na parafiach, że był bardzo wrażliwy na soborowe reformy liturgii. Był zresztą zawsze dobrze poinformowany, dzięki ciągłej lekturze, w bieżących sprawach Kościoła, teologii, liturgii, problemów pastoralnych. Do końca pozostał taki otwarty i chłonny.
Nad jego trumną i w kościele, i na cmentarzu (ks. wikariusz generalny A. Klein) powiedziano, że bardzo głęboko utożsamiał się z Towarzystwem. Tak dalece, że trzeba go zaliczać do "patriarchów" naszej Rodziny zakonnej, obok Założyciela, Współzałożyciela, ks. Berlika, ks. Bryi. Wielka prawda. Jako wybitny magister nowicjatu, który kilkunastu pokoleniom chrystusowców przewodził w zakładaniu fundamentów ich życia zakonnego, a także chrześcijańskiego i kapłańskiego, był prawdziwie współtwórcą Towarzystwa. Tak leź już od dawna mistrzowie życia zakonnego określali rolę magistra nowicjatu - jest on ciągłym współzałożycielem zgromadzenia. W tym miejscu przypomina się wyznanie Zmarłego, który w konferencji podczas dnia skupienia mówił swoim nowicjuszom o wielkości powołania zakonnego. Powiedział wtedy o tym, jak to alumn pierwszego roku teologii w Krakowskim Seminarium Duchownym też podczas dnia skupienia w swoim pokoju usłyszał bardzo wyraźne słowa - głos nie-wewnętrzny tylko, lecz głos słyszany od zewnątrz: - Będziesz zakonnikiem. - Zdumiał go bardzo len głos, tym więcej, że zdawał się być nieoczekiwany i nieupragniony, właśnie taki znienacka. Był to jednak głos Boży, bo kleryk ten stał się zakonnikiem i - zakończył Magister - w tej chwili do was przemawia. Pewnie i z tego faktu płynie owo utożsamienie się z Towarzystwem.
Rodzinne Kęty, skąd św. Jan, wielki jałmużnik, profesor i rektor Akad. Jagiellońskiej, pochodził, pełne były atmosfery przenikniętej Bogiem, Ojczyzną i tym wszystkim, co najlepsze. Tu był dom ojcowski. Rodzice i rodzeństwo. W Kętach-Podlesiu, powiat Oświęcim, wojew. krakowskie. Tu obok domu była dróżka różańcowa, a potem brewiarzowa. Przemierzana przez alumna, a później kapłana.
Na końcu podajmy streszczenie życia ks. Grabowskiego, tak jak je odczytaliśmy w karcie osobowej. Urodził się 30 stycznia 1911 r. Dokładnie w 85. rocznicę urodzin narodził się do wieczności. Gimnazjum typu humanistycznego ukończył w Bielsku. W październiku 1931 r. rozpoczął studia filozoficzne w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie, tu ukończył pierwszy rok teologii i 28 września 1934 r. rozpoczął kanoniczny nowicjat w Potulicach. W 1938 r. otrzymał wyższe święcenia: 6 lutego subdiakonat, 12 marca diakonat i 11 czerwca święcenia kapłańskie z rąk ks. bpa Walentego Dymka. Dalsze dzieje: jeszcze przed święceniami (1.10.1936) prefekt studiów filozoficznych Towarzystwa w Gnieźnie i tak było do lipca 1938 r. Od 14 sierpnia 1938 r. do 27 października 1939 r., a więc do zaaresztowania przez Niemców, socjusz magistra nowicjatu. Po uwolnieniu z Dachau: od lipca do listopada 1945 r. kapelan obozu przesiedleńców w Niedermartchsbergu, od listopada 1945 r. do sierpnia 1946 r. kapelan wysiedleńców w Siegen, w Westfalii.14 sierpnia tegoż roku powrót do Poznania i od października 1946 r. magister nowicjatu. I tak: od października 1946 r. do czerwca 1947 r. w Poznaniu, potem do 16 września 1949 r. w Puszczykowie, następnie do 29 maja 1951 r. w Ziębicach, z kolei do sierpnia 1958 r. w Bydgoszczy, do 19 marca 1959 r. w Morasku i do l marca 1960 r. w Ziębicach. Praca parafialna od l marca 1960 r. do l września 1961 r. w Szczecinie w charakterze penitencjarza, a potem proboszcza w Stargardzie Szczecińskim do l lipca 1969 r. i proboszcza w Morasku z rezydencją w Suchym Lesie. Od 20 sierpnia 1977 r. kapelan Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla w Morasku - do 1993 r. Praca remontowa w Morasku i zły stan zdrowia przemawiały za tym, by rezydencją jego stał się dom w Puszczykowie. Tu dojrzewał jak owoc zmierzający ku pełni - w skwarze, w cierpieniu, w cierpliwości i w głębokiej wierze.
W czasie Mszy św. pogrzebowej, w obliczu trumny Księdza Magistra, przychodziły bardzo wyraziście na pamięć jego słowa wypowiadane podczas jednego z pierwszych dni skupienia w Ziębicach, w dniu przygotowania na dobrą śmierć. Z rąk do rąk podawaliśmy sobie krzyż dobrej śmierci, a Mistrz nowicjatu mówił, prowadząc wspólne rozmyślanie: - Wyobrażę sobie moją śmierć. Katafalk. Trumna. Świece. Wokół najbliżsi, współbracia, modlący się. A ja? Przed Panem. Jakim stoję przed Nim?... - I tak jakoś płynęła refleksja, myśl, modlitwa. To robiło wrażenie na młodym człowieku, który może nawet nigdy nie pomyślał o swej śmierci, a na pewno nigdy tak plastycznie.
Kochany Księże Magistrze, pragniemy przeróżnymi wiązankami duchowych kwiatów przystrajać pamięć o Tobie i odkrywać w sobie ten siew, który w sposób Bogu wiadomy w nas owocuje. Wierzymy, że owoc ten złączy się kiedyś z owocem Twego życia i będzie swoją urodą cieszył Boże oblicze. Teraz komunia między nami pogłębiła się i poszerzyła aż o wymiar wieczności. Ty w niej tkwisz całym swoim jestestwem. Bogu niech będą dzięki, że Cię stworzył, konsekrował i uświęcił. A wdzięczność wobec Ciebie, żeś stał się Bożym narzędziem wobec nas.

ks. Edward Szymanek TChr