Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. brat Michał Wycisk



W dniu 17 października 1987 r. zmarł w Puszczykowie brat Michał Wycisk. Śmierć nie przyszła nagle, bo brat Michał był na nią dobrze przygotowany.

Br. Michał urodził się 7 listopada 1907 r. w Jutrosinie k. Rawicza. Do Towarzystwa Chrystusowego wstąpił 17 sierpnia 1933 r. Do Potulic przybył z dobrze przygotowanym zawodem, jako kucharz. Swoje umiejętności kucharskie zdobył w pałacu hrabiego Żółtowskiego. Stanął do pracy z całą gorliwością i umiejętnością. Ta gorliwość w pracy cechowała go przez całe życie zakonne, a było ono bardzo długie, bo 54 lata. Pracowitość umiał łączyć z pobożnością. Jedynym jego wytchnieniem po pracy, to było pójście do kaplicy, by w modlitewnej ciszy, przed Sanctissimum, zaczerpnąć sił do dalszej pracy. Nie była ona lekką. Stać po kilka godzin dziennie przy rozpalonej płycie wymagało ogromnego poświęcenia i zaparcia. Brat Michał wiedział o tym, lecz nie pamiętam, by skarżył się kiedykolwiek na nadmiar pracy i że jest ona nieraz ponad jego siły.

Nad wszystkie cnoty zakonne, które na pewno posiadał w wysokim stopniu, górowało posłuszeństwo. Żadnemu z przełożonych, a miał ich wielu, nigdy nie powiedział: nie! Często zmieniał miejsce pracy, lecz nigdy nie zmienił zawodu, umiłował go i cieszył się, że jest potrzebny Towarzystwu.

Kiedy w Potulicach powstała drużyna harcerska, brat Michał nie korzystał z przysługującego mu urlopu, tylko pakował wszystkie przybory kuchenne i razem z drużyną jechał w góry do Pcimia, lub do Dębek nad morze i tam, gdy wszyscy pławili się w słońcu lub wodzie, brat Michał troszczył się, by powracający z wycieczki lub z plaży mogli zasiąść do przygotowanego przezeń posiłku. Dobra poczciwa ewangeliczna Marta, troszcząca się o wszystko. Czy w górach czy nad morzem, brat Michał nigdy nie zaniedbał tego, co się należy Panu Bogu. Podobnie, jak w kaplicy potulickiej, poznańskiej, puszczykowskiej czy w domu nowicjackim w Bydgoszczy, a na końcu w Ziębicach, zawsze pamiętał, by to co się Panu Bogu należy, było Mu w swoim czasie oddane.

Ilekroć O. Ignacy, Współzałożyciel, wracał z dalekich podróży i dzielił się swymi wrażeniami i spostrzeżeniami z życia polskich emigrantów, brat Michał nie przepuścił żadnej okazji, by nie posłuchać tych opowieści z dalekich krajów, gdzie przebywali Polacy. Marzył, jak my wszyscy, by do nich pojechać, by wśród nich pracować, by podtrzymywać w nich, na równi z kapłanami, ducha wiary ojców i ojczystej mowy. Nikomu się nie zdradzał, ile było westchnień w kaplicy i próśb, by i jemu dozwolone było wyjechać za granicę. Długo czekał i doczekał się.

W 1957 r. uzyskał zezwolenie od władz państwowych i wyjechał do Republiki Federalnej Niemiec, gdzie nasi kapłani już na dobre pracowali wśród Polonii niemieckiej. Nie był młodym, był już po pięćdziesiątce. Wiedział, że i tam, wśród powszechnego dobrobytu, nie będzie miał życia usłanego różami. Jedynie co mu ułatwiało pracę, to znajomość języka niemieckiego. Praca była jednak ta sama: gotowanie, pieczenie, robienie zapraw. Był oszczędny i każdy otrzymany pieniądz, ciężko zapracowany, nie był przez niego lekkomyślnie wydawany.

Z latami ubywało sił i zdrowia. Przytępił się słuch, przyćmił się wzrok. Po 29 latach sam poprosił, by mu wolno było wrócić do kraju, gdyż jak mawiał, już tu jest niepotrzebny. W Puszczykowie przyjęto go nader serdecznie i otoczono troskliwą opieką. Nie miał specjalnych wymagań i nie korzystał z niczyjej pomocy. Z każdym jednak dniem czuł się słabszy. Do końca zachował doskonałą pamięć i wystarczyło poruszyć jakiś fragment z życia potulickiego, brat Michał się ożywił i snuł wspomnienia, l nie tylko z Potulic. Wojnę przeżył w Poznaniu. Pracował w zakładach Cegielskiego i nieraz wspominał, jak zbierał i zapraszał do siebie wszystkich Braci z Potulic, którzy mieszkali w Poznaniu i w swoim pokoiku przy ul. Woźnej zachęcał ich do trwania w powołaniu, do modlitwy, do uczęszczania do Kościoła św. Wojciecha, który jedynie był dostępny dla Polaków. Sam tam często chodził i szukał pociechy w modlitwie. Tylko o sobie mówił niechętnie. Robiłem co mogłem, to była jego odpowiedź.

Ostatnie dni jego życia wskazywały, że koniec już bliski. Ks. prof. Grzelczak czuwał nad nim. Często go odwiedzał, czytał mu coś ciekawego z literatury ascetycznej, bo brat Michał już sam czytać nie mógł. W przeddzień zgonu, wieczorem udzielił mu Sakramentu Chorych. Jak się brat czuje? Zapytał. Może jeszcze wstanę na Mszę św. Już nie wstał. Rano, kiedy jeden z braci zaniósł mu śniadanie, brat Michał już nie żył. Ciche było jego życie, cicha i spokojna była jego śmierć.

Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Puszczykowie. W czasie Mszy św. pogrzebowej ks. redaktor Michał Kamiński w swojej homilii nakreślił sylwetkę śp. Brata Michała. Na cmentarzu, nad mogiłą Zmarłego przemówił Wikariusz Generalny Towarzystwa Ks. Ryszard Bucholc. Było to pożegnanie, jakby do zobaczenia w niebie. Rzewnym, serdecznym ..Witaj Królowo" żegnaliśmy brata Michała i prosiliśmy Dobrego Stwórcę o podobną spokojną śmierć. Niech Chrystus Pan obdarzy go wieczną szczęśliwością.

Br. Wacław Chromiński TChr