Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. ks. dr Bronisław Bryja



Urodził się 30.10.1929 r. w Ujsołach pow. Żywiec woj. krakowskie. Rodzicami byli Jan i Anna z domu Butyra. Maturę zdał w liceum humanistycznym Niższego Seminarium Duchownego TChr. w Ziębicach.
Do Towarzystwa Chrystusowego wstąpił 10.09.1948 r. i w Puszczykowie 28.9.1949 r. rozpoczął nowicjat. Pierwszą profesję złożył w Ziębicach 29.09.1949 r., drugą 29.09.1950 r., trzecią 29.09.1951 roku. Profesję dozgonną złożył w Poznaniu 29.09.1952 roku. Studia filozoficzne i teologiczne ukończył 31.03.1955 r. w Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk ks. bp. Herberta Bednorza także w Poznaniu w dniu 06.06.1954 roku.
Po święceniach pełnił obowiązki prefekta w Domu Głównym TChr. w Poznaniu. Studia specjalistyczne na Wydziale Teologicznym KUL w Lublinie rozpoczął 30.6.1961 r. i uwieńczył doktoratem. Po powrocie do Poznania został wykładowcą dogmatyki w Wyższym Seminarium TChr.
W dniu 01.07.1963 r. Kapituła zakonna wybrała ks. Bryję na Wikariusza Generalnego TChr., następna natomiast w dniu 05.07.1968 r. na Przełożonego Generalnego, której to nominacji ze względu na stan zdrowia nie przyjął. Wyraził jednak gotowość pracy na stanowisku Wikariusza Generalnego. Tak się stało i pełnił tę funkcję do końca życia. Zmarł 30.10.1969 r. w Poznaniu i został pochowany na Miłostowie.

***

Na długo już przed tym dniem wiedział ks. Bronisław, że medycyna nie ma dla niego ratunku. Zaś tydzień przed śmiercią my wszyscy wiedzieliśmy już, że żyje „na kredyt” - że lada dzień t o się stanie. Przywieźliśmy jego matkę z dalekiej Rajczy - i to był ostatni dzień jego życia.
30 października 1369 r. jakby w sam raz na dzień Zaduszny, w czasie kolejnego ataku, nagle i szybko odszedł do Boga.
Nie ma go już wśród nas. Pozostały tylko pamiątki, dokumenty, do końca prowadzone prace, nagle urwane... Pamiątki 40 lat ŻYCIA śmiało pisanego wielkimi literami.
Urodzony dnia 8 marca 1929 roku w Ujsołach, pow. Żywiec, wydaje się, zaraz chwycił życie mocno. Jasne, iskrzące się, żywe oczy patrzą na nas ze zdjęć na legitymacji PW z r. 1946 i z książeczki harcerskiej nr 0630. Wertuję książeczkę: Młodzik, Wywiadowca, Ćwik, Harcerz Orli... sprawności: kolarz... mistrz do wszystkiego... aż 20 zdobytych, obozy... Harcerską książeczkę przygody, wędrówki, poznawania świata zamienia później na legitymację PTTK i Klubu Wysokogórskiego. Razem chodziliśmy po Tatrach polskich i słowackich. Zimą przemierzał je na nartach. W seminarium, także już jako profesor zapalony i świetny siatkarz. I ten człowiek, tak głodny życia i ruchu - musi w ostatnich latach zrezygnować ze sportu, ograniczyć się do ścisłej diety, a mimo to nie traci nic ze swej pogody, ujmującego zawsze uśmiechu.
Skąd brał siły?
Przyznam się, że nawet jako ksiądz bałem się zawsze świętości, spotkania z ludźmi „świętymi”. Bałem się, że to już nie - ludzie, bez zrozumienia codziennych trudności i kłopotów normalnego człowieka. Zaledwie wczoraj rozmawiałem z kolegą, bardzo trzeźwym, rzeczowym. W rozmowie pada zdanie: „daj mi spokój ze świętymi - chyba, że będą jak Bronek”.
Za to „chyba” wszyscy, znajomi i koledzy, musimy dziękować Bronkowi, pokazał jak można być w pełni człowiekiem i że to właśnie o to chodzi - BYC CZŁOWIEKIEM - w pełni.
Pokazał jak można łączyć na pozór zupełnie sprzeczne ze sobą cechy. To z czym my, mali ludzie, nie umiemy sobie radzić, czego się boimy - i przez to się umniejszamy.
Był bezkompromisowy dla siebie i innych, mówił zawsze szczerze prawdę - nawet niby bolesną, ale od niego ona nie raniła. W każdej jego uwadze czuło się życzliwość, zrozumienie. Dzięki temu zainteresowaniu każdym i jakiemuś osobistemu czarowi - zostaje najpierw prefektem w seminarium, w czasie zaś studiów uniwersyteckich na KUL-u, księża diecezjalni i zakonni z całej Polski wybierają go seniorem konwiktu. Po studiach w r. 1961 wraca do Poznania i obejmuje w Seminarium Zagranicznym wykłady teologii dogmatycznej. Najbliższa Kapituła Generalna Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej wybiera go Wikariuszem Generalnym. Następna powierza mu prawie jednogłośnie urząd Przełożonego Generalnego, którego jednak ze względu na stan zdrowia nie przyjmuje - zostaje nadal Wikariuszem.
Nie trzeba było się obawiać, że w tak młodym wieku, tak wielkie zaufanie i władza uderzy mu do głowy. Przy tym wszystkim był do końca najlepszym i najbardziej bezpośrednim kolegą. To był ktoś - Człowiek! Człowieczeństwo jego było mocno wypracowane, to był już styl życia, z którego nie wytrąciła go nawet świadomość końca. Nie on się liczył - ale sprawa, ale drugi człowiek.
Na wykłady pod koniec przychodził stale ze szklanką wody - rzekomo zasychało mu tylko w gardle - właściwie pracował przy 38° gorączki. Ale o tym nie mówił.
Lekarzy chodzących koło niego pociesza, wypytuje o rodziny, sprawy osobiste. W dzień przed śmiercią, przy stałych, męczących atakach choroby, żartuje, znowu bardzo szczerze interesuje się tymi, którzy go odwiedzają.
Skąd wziął takie człowieczeństwo?
Na pewno matka - rodzina. Poznaliśmy ją przy jego śmierci i na pogrzebie. Bohaterska i spokojna - mimo, że Bóg brał jej jedynaka. Orosiła głośno, by Bóg pozwolił mu „z radością” przyjąć krzyż. Na wieść o śmierci powiedziała: Wola Boża. Głęboka inteligencja i wiara prostej góralskiej kobiety były podstawą jego sity - a potem i przede wszystkim Chrystus i Jego Matka, o której Niepokalanym Poczęciu napisał pracę doktorską, i z której Chrystus wziął swoje Człowieczeństwo.
Ewangelia i Dekrety Odnowy soborowej to były księgi, o których mówił zawsze z żywym zainteresowaniem. Dlatego też liturgia jego pogrzebu była przepojona odnową formy i ducha.
W kaplicy nie było czerni. Katafalk przykryty spokojną zielenią. Dominował kolor zielony, biały i fioletowy. Przy trumnie jedna jedyna świeca - świeca paschalna, mówiąca o zmartwychwstaniu. Po porannych koncelebrach, główna msza św. koncelebrowana w całości w języku polskim. Śpiewy pełne nadziei: na wejście - „Otwórzcie się przede mną bramy sprawiedliwości, abym z weselem wysławiał Pana” i spokojnie, ale mocne „Alleluja”, w czasie przygotowania darów - „Przed obliczem Aniołów będę uwielbiał Ciebie, Boże mój”.
Pogrzeb jego był triumfalnym pochodem - prawie 250 duchownych, około 100 Sióstr zakonnych, dużo ludzi, ogrcuna grupa współziomków z Rajczy. Był to hołd złożony Bogu, który w Swojej Ewangelii i Eucharystii daje siły zdolne ukształtować takie człowieczeństwo. Bogu, o którym w zaczętym we wrześniu traktacie o Bogu Stwórcy, mówił ks. Bronisław do swoich studentów, że jest
„wczoraj i dziś
Początkiem i Końcem
Alfą i Omegą
Jego są czasy i wieczność,
o którym dziś zaświadczył, że do Boga, który stworzył cały świat z niczego, wróci wszelkie stworzenie.

ks. Michał Kamiński TChr.