Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. brat Stanisław Zuska



Wiadomość o śmierci br. Stanisława zaskoczyła nas zupełnie, bo i była to śmierć nagła, prawie że wypadek, śmierć na posterunku. Wprawdzie modlimy się często „od nagłej i niespodzianej śmierci zachowaj nas, Panie” - ale przecież nie była to śmierć zaskakująca człowieka nie przygotowanego. Zakonnik kontemplujący w każdy dzień skupienia krzyż dobrej śmierci, jest zawsze przygotowany na spotkanie z Panem. A jeżeli jeszcze tak się stało, że zakrystianin pada martwy na stopniach ołtarza, to można chyba nazwać to śmiercią błogosławioną. W I sobotę miesiąca lutego Maryja zabrała z ziębickiego kościoła przed sąd Boży br. Stanisława - sługę dobrego i wiernego.
Urodził się dnia 31 marca 1918 r. w Sowach koło Rawicza. W dwudziestym roku życia zgłosił się do Towarzystwa Chrystusowego i rozpoczął w grudniu 1938 r. aspirandat dla braci w Potulicach. Po przerwie lat okupacji hitlerowskiej, zaraz, po ustaniu działań wojennych rozpoczął nowicjat w Poznaniu w 1945 r. 7 lipca 1946 r. złożył I profesję zakonną i został wysłany do Stargardu Szczecińskiego w charakterze zakrystianina — funkcję tę pełnił zaledwie kilka miesięcy. Kiedy bowiem ks. arcybiskup Walenty Dymek poprosił przełożonych o zaufanego i odpowiedniego do tego zadania brata do furty w rezydencji arcybiskupiej, ci wyznaczyli br. Stanisława Zuskę. Przez przeszło 1,5 roku, do końca 1948 br. Stanisław z wrodzonym sobie poczuciem obowiązku pilnował drzwi i spokoju domu Arcypasterza Poznańskiego.
Powoli zaczynały się trudne czasy dla Kościoła i narodu w Polsce, coraz trudniej było z utrzymaniem domów zakonnych i seminariów, w tym czasie władze zabrały też Towarzystwu większą część domu w Ziębicach i zlikwidowały Niższe Seminarium Duchowne. Przez cały ten okres młody, energiczny a zarazem obdarzony dużą inteligencją pełnił br. Stanisław niesłychanie trudną w tym czasie funkcję „zaopatrzeniowca”. Zadziwiające zaś jest to, że przy całej wyczerpującej przede wszystkim nerwowo pracy nie zabrakło mu nigdy humoru. Lubił robić nam młodszym niewinne kawały. Pamiętam z nowicjatu w Bydgoszczy - było to tuż po likwidacji Niższego Seminarium - żyliśmy w atmosferze zaszczucia i osaczenia, ale życie nowicjackie musiało biec normalnym torem - zresztą prowadził nowicjat zaprawiony do trudów w obozach hitlerowskich ks. Stanisław Grabowski - regulamin był więc jak przystało na „podchorążówkę” oficerskiej kadry Chrystusa Uchodźcy: instrukcje, modlitwy, codzienny dyżur przy domowych pracach, no i raz w tygodniu dłuższy spacer. Na ten właśnie spacer aż do jeziora w Brzonie, kilka kilometrów, br. Stanisław przygotowywał suchy prowiant w walizkach, które na zmianę dźwigaliśmy, bo było nas w nowicjacie około siedemdziesięciu. Prócz chleba, wędliny i sera zawsze było w walizkach coś z dowcipu br. Stanisława Choćby dołożenie do prowiantu kilku cegieł, które ze złością wyrzucaliśmy z walizek nad jeziorem. Po kąpieli jednak i odpoczynku złość mijała i obmyślaliśmy rewanż dla br. szafarza.
Jedno jeszcze stale zastanawiało - br. Stanisław był zawsze młody, myśmy wychodzili z nowicjatu, kończyli seminarium, studiowali, dojrzewali i starzeli się, a wysmukła sylwetka o dobrej, jasnej twarzy i blond włosach zawsze robiła wrażenie 30-letniego młodzieńca. Może właśnie ten humor i pogoda, głęboka wiara i przywiązanie do Towarzystwa dawały mu dar wiecznej młodości.
Na dłużej dane mi było współpracować już z br. Stanisławem w redakcji „Mszy Świętej”. Tu zastałem go w r. 1964 w tzw. ekspedycji. Śmiało można nazwać go pracownikiem idealnym. Raz powierzonej mu pracy nie trzeba było sprawdzać, wykonywał ją z sercem i więcej niż dobrze. W zakresie swojej pracy umiał sobie poradzić z wszystkimi problemami, nigdy nie zawracał głowy swojemu szefowi niepotrzebnymi sprawami. Jako idealnego współpracownika wspominają go pracownicy administracji miesięcznika. Doskonale umiał układać terminy i współpracę z RUCH-em i drukarnią, bardzo dobrze organizował pracę wieloosobowych zespołów danych mu do pomocy. Przy tym w dalszym ciągu uderzała każdego jego radość i delikatność.
Umiał też dbać o regenerację sił i mądrze odpoczywać. Właśnie przez to 10-lecie współpracy w redakcji poznałem go jako zapamiętałego melomana, wielbiciela talentu Karela Gotta. Jego płyty i podobizny z kart pocztowych i czasopism zdobiły zawsze przytulną i elegancko wysprzątaną, gościnną celę zakonną. Dyskretna muzyka towarzyszyła mu prawie zawsze przy pracy,
W r. 1974 dom Towarzystwa w Łomiankach pod Warszawą potrzebował gospodarza i kucharza i tam przełożeni wyznaczyli br. Stanisława, później jeszcze jedna zmiana w r. 1978 zaprowadziła go do Ziębic, gdzie miał jako szafarz i zakrystianin pracować do chwili śmierci.
Pożar w zakrystii w Ziębicach musiał przejąć go bardzo, aż ponad wytrzymałość serca. W wieku lat 65, w pełni sił odszedł po nagrodę do Dobrego Ojca.
Pogrzeb jego odbył się w Ziębicach dnia 7 lutego 1983 r. Licznie zebrani księża i bracia Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej żegnali i odprowadzali na miejscowy cmentarz jego spracowane ciało.
Bracie Stanisławie „niech Aniołowie zawiodą Cię do raju... gdzie niech przyjmie Cię Chrystus Zmartwychwstały”.
Bóg Ci zapłaci za Twoje serce i pracę w Redakcji.

ks. Michał Kamiński TChr