Wszystko dla Boga i Polonii...

+ śp. ks. Władysław Gowin



We wtorek 12 czerwca ks. Władysław Gowin cieszył się z uroczystości jubileuszowej 50-lecia kapłaństwa współbraci, którą obchodzili w Poznaniu. On, już trzyletni złoty jubilat składał im życzenia m.in. długich i owocnych lat pracy w Winnicy Pańskiej. Nie przypuszczał zapewne, że będą to już ostatnie jego życzenia - za trzy dni Pan Życia i Śmierci odwołał go do siebie.
Ks. Władysław Gowin urodził się 23 lutego 1927 r. w Wólce Gołębskiej, poczta Gołąb, powiat Puławy w województwie lubelskim. Syn Józefa i Wandy z domu Zamojska. Ochrzczony został w rodzinnej parafii Gołąb 18 kwietnia 1927 r., w tej też parafii przyjął 4 maja 1939 r. sakrament bierzmowania. Do roku 1939 ukończył trzy klasy czteroklasowej Szkoły Podstawowej w Wólce Gołębskiej, a następnie od czwartej klasy uczęszczał do Szkoły Powszechnej w Gołębiu. Po ukończeniu szóstej klasy zdał egzamin do pierwszej klasy gimnazjum w Puławach. Wybuch wojny i zamknięcie gimnazjum przez Niemców przeszkodziło w dalszej nauce, dokończył więc tylko siódmą klasę w Gołębiu. Od 1942 do lipca 1944 roku pracował jako robotnik przy regulacji Wisły. W lipcu cała wieś Wólka Gołębska została ewakuowana na okres sześciu miesięcy, gdyż tam zatrzymał się front wojenny. Po powrocie z ewakuacji zatrudnił się w Urzędzie Gminnym w Gołębiu, gdzie pracował jako referent wojskowo-administracyjny od marca 1945 r. do 14 września 1946 r. Pod koniec września tegoż roku skierował pismo do Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu, prosząc o przyjęcie do Małego Seminarium Towarzystwa Chrystusowego. W skierowanym podaniu napisał, że pragnie całe swoje życie poświęcić chwale Bożej i ma nadzieję, że Chrystus i Matka Najświętsza dopomogą mu do osiągnięcia tego, co było największym pragnieniem życia. Po przyjęciu do Niższego Seminarium Duchownego Towarzystwa Chrystusowego kontynuował naukę w zakresie szkoły średniej. W czasie jej trwania wstąpił 10 września 1948 r. do Towarzystwa Chrystusowego i 28 września 1948 r. rozpoczął kanoniczny nowicjat w Puszczykowie. Po jego ukończeniu złożył w Ziębicach 29 września 1949 r. pierwszą profesję zakonną. Dokończył naukę w zakresie szkoły średniej i w 1950 r. złożył maturę eksternistyczną we Wrocławiu. Po maturze rozpoczął studia filozoficzne w Poznaniu zakończone egzaminem tzw. philosophicum 2 czerwca 1951 r. Następnie rozpoczął czteroletnie studia teologiczne zakończone egzaminem tzw. rigorosum w marcu 1955 r. Profesję dozgonną złożył 29 września 1952 r. w Poznaniu. W czasie studiów filozoficznych i teologicznych został wprowadzony w posługi tzw. niższych święceń oraz przyjmował wyższe świecenia, wszystkie w Poznaniu: obrzęd tonsury przyjął 6 października 1951 r. z rąk arcybiskupa Walentego Dymka. Ostiariat i lektorat 16 listopada r. z rąk biskupa Franciszka Jedwabskiego. Egzorcystat i akolitat 8 marca 1953 r. z rąk arcybiskupa W. Dymka. Wyższe święcenia subdiakonatu 21 czerwca 1953 r. z rąk biskupa Herberta Bednorza. Diakonat 8 listopada 1953 r. z rąk arcybiskupa W. Dymka i świecenia kapłańskie 6 czerwca 1954 r. w kaplicy seminaryjnej z rąk biskupa Herberta Bednorza. Po święceniach kapłańskich jeszcze przez rok kurs neoprezbiterów pozostawał w seminarium kończąc studia teologiczne. Wykładów było niedużo, więc młodzi kapłani mogli pomagać w pracy duszpasterskiej na parafiach zakonnych zwłaszcza na Pomorzu Zachodnim.
Kończąc studia ks. Władysław od 26 kwietnia 1955 r. pełnił zastępczo obowiązki prefekta w Wyższym Seminarium Duchownym w Poznaniu, a następnie od 9 września 1955 r. został skierowany do Bydgoszczy i mianowany ojcem duchownym w Niższym Seminarium Duchownym Towarzystwa. Obowiązki ojca duchownego pełnił w Bydgoszczy do końca sierpnia 1957 r., kiedy to został mianowany ojcem duchownym Wyższego Seminarium Duchownego Towarzystwa Chrystusowego w Poznaniu, obowiązki te pełnił aż do końca sierpnia 1968 r. Wtedy to nowy przełożony generalny Towarzystwa ks. Florian Berlik przychylił się do prośby ks. Władysława i zwolnił go z obowiązków ojca duchownego w Poznaniu, dziękując za jedenastoletnią posługę na tym stanowisku.
W czasie posługi ojca duchownego w Poznaniu ks. Władysław pełnił dodatkowo jeszcze kilka innych zajęć. 25 października 1958 r. został mianowany członkiem Rady Domu Głównego w Poznaniu. 19 czerwca 1963 r. został mianowany członkiem Komitetu Redakcyjnego miesięcznika „Msza Święta”, a 27 sierpnia tegoż roku Moderatorem Duszpasterskim w Kurii Towarzystwa Chrystusowego. W dwa lata później doszedł kolejny obowiązek, gdyż 6 lutego 1965 r. mianowany został Kierownikiem Zespołu Redakcyjnego „Informatora” Towarzystwa, a w skład Zespołu wchodzili księża: Bronisław Bryja, Benedykt Grzymkowski, Włodzimierz Kowalski, Stanisław Kurpiewski, Zbigniew Olbryś, Tadeusz Perlik i Mieczysław Szwej. W czasie pełnienia obowiązków ojca duchownego ukończył w Warszawie roczne Prymasowskie Studium Życia Wewnętrznego powołanego specjalnie dla ojców duchownych przez prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. W 1966 r. doszedł jeszcze jeden obowiązek: za zgodą Rady Generalnej został mianowany 8 października Delegatem Towarzystwa dla spraw Zgromadzenia Sióstr Felicjanek-Misjonarek w Morasku (taka była wtedy nazwa Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej). Na mocy tej nominacji zakonnej 11 października 1966 r. arcybiskup Antoni Baraniak wydal dekret mianujący ks. Władysława Kuratorem Zgromadzenia Sióstr Felicjanek-Misjonarek w Morasku, na okres trzech lat. Do jego obowiązków należało czuwanie nad przestrzeganiem prawa kościelnego i wykonania Dekretu Powizytacyjnego oraz służenie radą w sprawach zakonnych. Obowiązki te pełnił aż do 1968 r. do Kapituły Generalnej. 26 listopada 1966 r. został powołany przez przełożonego generalnego na Przewodniczącego Komisji dla opracowania modlitw Towarzystwa, zakres tej Komisji został poszerzony o zagadnienia życia wewnętrznego i wchodził w skład Komisji Głównej przygotowującej IV Kapitułę Generalną.
Po zakończeniu IV Kapituły Generalnej, nowy przełożony generalny ks. Florian Berlik przychylił się do prośby ks. Władysława i za zgodą Rady Generalnej 7 sierpnia 1967 r. zwolnił go z obowiązków ojca duchownego w seminarium poznańskim, dziękując mu za wieloletnią posługę.
Rozpoczął się teraz nowy okres w życiu ks. Władysława. Po krótkim odpoczynku już 1 września 1968 r. został mianowany kierownikiem Grupy Misyjnej Towarzystwa, która stały pobyt miała w Ziębicach. Był to czas nawiedzenia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w archidiecezji krakowskiej, grupa ta do której należeli jeszcze księża: Alojzy Dudek, Reinhold Kucza, Marian Nowak, Zbigniew Szwarc i Jerzy Lewandowski głosiła wraz z ks. Władysławem rekolekcje peregrynacyjne. Po dziewięciu miesiącach tej pracy przełożony generalny zaproponował ks. Władysławowi wyjazd na pół roku do Stanów Zjednoczonych. Do USA ks. Władysław jeszcze jako jeden z ostatnich wypłynął statkiem Queen Elisabeth II z francuskiego portu Le Havre. Decyzja wyjazdu była brzemienna w skutkach, gdyż pobyt za oceanem przedłużał się, nastąpiło zwolnienie z Grupy Misyjnej i ks. Władysław wkrótce stał się sztandarową postacią Towarzystwa w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
Po przyjeździe przywitał go ks. Wojciech Kania, ówczesny przełożony wspólnoty chrystusowców w Ameryce Północnej i zamieszkał w domu zgromadzenia w Warren. Wkrótce rozpoczęła się też praca duszpasterska poczynając od pomocy w parafii Central Falls i głoszeniem rekolekcji dla Sióstr Nazaretanek k. Buffalo. Następnie rozpoczęła się cala seria rekolekcji zakonnych m.in. dla Zmartwychwstanek, Felicjanek, Nazaretanek i wielu innych. Po tych seriach rekolekcji został pomocnikiem w parafii polonijnej w Worcester, Mass., gdzie pracował przez kilka tygodni. Tam też zetknął się pierwszy raz z duszpasterstwem prowadzonym za pomocą stacji radiowej i wygłosił przez radio pierwsze kazania i programy religijne. Odtąd na wszystkich placówkach będzie propagował również ten sposób dotarcia do wiernych. Następnie pracował przejściowo na kilku parafiach polonijnych m.in. w Three Rivers i Detroit. Wszędzie, ze względu na swój czasowy pobyt w USA był tylko rezydentem.
Sytuacja zmieniła się diametralnie w 1970 r. kiedy odbyła się Kapituła Generalna i dotychczasowy przełożony amerykańskiej wiceprowincji ks. Wojciech Kania został wybrany przełożonym generalnym. Nowy przełożony podjął decyzję o pozostawieniu ks. Władysława na stałe w USA. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych przełożony generalny ks. W. Kania załatwił w Urzędzie Imigracyjnym stały pobyt dla ks. Władysława. Od władz polskich otrzymał też paszport konsularny. Odtąd planowany przyjazd kilkumiesięczny zmienił się na przeszło trzydzieści cztery lata stałego pobytu. Zamieszkał wtedy w Warren i nadal pomagał w parafiach polonijnych i głosił rekolekcje m.in. w Calgary w Kanadzie.
28 marca 1973 r. otrzymał dekret przełożonego generalnego mianujący go na trzy lata przełożonym wiceprowincji chrystusowców obejmującą USA i Kanadę. Odtąd ta kadencja będzie przedłużana, a następny przełożony generalny ks. Czesław Kamiński erygując 2 lutego 1978 r. na terenie Stanów Zjednoczonych i Kanady kanonicznie prowincję Towarzystwa pod wezwaniem Królowej Polonii Zagranicznej ustanowił ks. Władysława jej pierwszym prowincjałem. Urząd ten będzie pełnił aż do grudnia 1987 r., kiedy to złożył rezygnację udając się do Chicago tworząc tam na tzw. Trójcowie duszpasterstwo prowadzone przez chrystusowców. W czasie pełnienia urzędu prowincjała brał udział w dwóch Kapitułach Generalnych w 1976 i 1983 r.
Objęcie w 1973 r. przez ks. Władysława przełożeństwa chrystusowców w Ameryce Północnej zaowocowało wkrótce wielkim rozwojem prowincji i przejmowaniem duszpasterstwa w wielu miastach USA i Kanady. Chrystusowcy obejmowali sukcesywnie duszpasterstwo polskie w takich centrach polskich jak: Los Angeles, Dallas, Houston, Phoenix, Portland, San Francisco, San Jose, Seatle, na Florydzie i innych oraz w Kanadzie m.in. Chatam, Oshawa, Regina, Toronto. Na koniec swojej działalności przełożeńskiej ks. Władysław rozpoczął duszpasterstwo w największym „polskim” mieście w USA w Chicago. Ważnym wydarzeniem było przeniesienie siedziby prowincji do Detroit, wielkiego skupiska Polaków. Wkrótce zakupiono tereny na północ od miasta Sterling Heights, gdzie rozpoczęto budowę polskiego centrum wraz z kościołem i domem prowincjalnym. W miejscowym radiu systematycznie prowadzone były polskie audycje religijne. Prowincjał brał udział we wszystkich ważnych spotkaniach dotyczących Polaków w Ameryce Północnej, kontaktował się z biskupami ordynariuszami osiadłych Polaków, wysuwał nowe inicjatywy duszpasterskie, odwiedzał parafie i polskich księży, przyjmował polskich księży oraz polskich biskupów odwiedzających skupiska polskich emigrantów.
Owocna działalność ks. Władysława na rzecz polonii amerykańskiej i kanadyjskiej została dostrzeżona przez Episkopat Polski, który na 167 wiosennej sesji w 1979 r. mianował go łącznikiem miedzy Sekretariatem Episkopatu Polski a Komisją Migracji Stanów Zjednoczonych. Oficjalne pismo otrzymał od biskupa Bronisława Dąbrowskiego datowane 18 marca 1979 r. Wkrótce otrzyma! też zaproszenie na sesję Episkopatu USA, gdzie przedstawiał sprawy polskiego duszpasterstwa. Podczas pobytu w kraju przedstawiał te sprawy prymasowi Polski kard. Stefanowi Wyszyńskiemu, a potem kard. Józefowi Glempowi. Funkcję te pełnił do końca swojego przełożeństwa.
Pod koniec swojego przełożeństwa ks. Władysław rozpoczął rozmowy z kard. Józefem Bernardinem na temat wejścia chrystusowców do Chicago. Kard. zaoferował duży kościół na tzw. Trójcowie, który planowany był do zamknięcia. Po złożeniu w grudniu 1987 r. przełożeństwa, ks. Władysław udał się na Boże Narodzenie do Chicago, a już w 28 grudnia nowym prowincjałem został ks. Tadeusz Winnicki. Po przekazaniu urzędu prowincjała ks. Władysław 14 lutego 1988 r. rozpoczął działalność duszpasterską przy kościele św. Trójcy w Chicago. Wkrótce kościół ten i parafia coraz prężniej się rozwija stając się powoli głównym polskim ośrodkiem duszpasterskim w Chicago. Przy kościele jest szkoła polska, prowadzony jest polski program radiowy, istnieją polskie stowarzyszenia i bractwa, a organizacje polonijne poczynając od Związku Narodowego Polskiego zamawiają Msze święte i organizują spotkania. Parafię na Trójcowie odwiedzają prawie wszyscy polscy kardynałowie i biskupi, a także przedstawiciele świata nauki, kultury i polityki. Równocześnie z pracą duszpasterską trwały prace remontowe i renowacyjne przy kościele i innych budynkach parafialnych. Praca biura parafialnego została skomputeryzowana poczynając od ksiąg metrykalnych. Dzięki ks. Władysławowi umowa na prowadzenie parafii została przedłużona na czas nieograniczony. Ks. Władysław po ukończeniu 75 roku życia zrezygnował z prowadzenia parafii i 17 września 2002 r. nastąpiło pożegnanie na Trójcowie. Za swoją działalność duszpasterską i polonijną otrzymał wiele wyróżnień, odznaczeń i medali polskich i amerykańskich, poczynając od Złotego Krzyża Zasługi nadanego w 1995 r. przez prezydenta RP Lecha Wałęsę i Prymasowskiego Krzyża Zasługi dla Kościoła i Polski.
Rozpoczął się znowu nowy okres w życiu ks. Władysława, decyzją przełożonych został skierowany do Los Angeles charakterze rezydenta. Po roku pobytu poprosił o powrót do kraju i 27 czerwca 2003 r. przyleciał do Polski, a na miejsce pobytu wybrał Zakopane. Oficjalny dekret przełożonego generalnego przenoszący ks. Władysława na stałe do Polski datowany jest 29 sierpnia 2003 r. Ze względu na chorobę serca pobyt w Zakopanem został zmieniony na Dom Nowicjacki w Mórkowie, gdzie był zarazem spowiednikiem nowicjuszy - pod koniec życia powrócił wiec do pierwszej funkcji, jaką pełnił w Towarzystwie. Podczas pobytu w Mórkowie udzielał się też w życiu duszpasterskim wyjeżdżając m.in. do Budapesztu oraz na zastępstwo na Białoruś.
6 czerwca 2004 r. uroczyście obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa w rodzinnej parafii w Gołębiu. Uroczystości jubileuszowe trwały następnie przez dłuższy czas, także i w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie m.in. w Sterling Heights, w Chicago na Trójcowie, Florydzie, Los Angeles i Oshawie.
Jeszcze w czasie pobytu w USA ks. Władysław rozpoczął pisanie swojego rozszerzonego pamiętnika, który dokończył w Polsce i w 2005 r. wyszła jego pozycja książkowa zatytułowana Z Wólki Gołębskiej do Chicago, wspomnienia.
Ks. Władysław Gowin zmarł nagle w Mórkowie w sobotę 16 czerwca 2007 r. przeżywszy 80 lat życia, w tym 58 lat życia zakonnego i 53 lata życia kapłańskiego.
Uroczystości żałobne przy udziale licznie zebranych kapłanów, braci zakonnych, kleryków, nowicjuszy i sióstr zakonnych rozpoczęły się we wtorek 19 czerwca w Mórkowie. Mszy świętej pożegnalnej przewodniczył wikariusz generalny ks. Zbigniew Rakiej, a homilię wygłosił ks. Witold Stańczak, krajan zmarłego ks. Władysława, który głosił przed laty homilię prymicyjną, oraz następnie wszystkie homilie jubileuszowe. Na koniec Mszy świętej zmarłego kapłana pożegnał jeszcze Wikariusz Generalny i ciało zmarłego kapłana zostało odprowadzone do karawanu, którym zostało przewiezione do rodzinnej parafii w Gołębiu.
Uroczystości pogrzebowe, przy licznie zebranym duchowieństwie diecezjalnym i zakonnym, rodzinie zmarłego, siostrach zakonnych, delegacjach i licznych wiernych odbyły się w czwartek 19 czerwca 2007 r. w kościele parafialnym w Gołębiu. Mszy świętej pogrzebowej przewodniczył ordynariusz lubelski abp Józef Życiński, a homilię żałobną wygłosił ordynariusz łomżyński bp Stanisław Stefanek, współbrat zmarłego ks. Władysława. Na koniec Mszy świętej nastąpiły mowy pożegnalne: najpierw pożegnał zmarłego dyrygent w imieniu orkiestry z Bychawy i orkiestry z Chicago, potem ksiądz w imieniu księży rodaków, przedstawiciel KUL w imieniu rektora i społeczności akademickiej oraz wikariusz generalny ks. Zbigniew Rakiej. Kondukt żałobny na miejscowy cmentarz parafialny poprowadził bp Stanisław Stefanek. Ks. Władysław Gowin spoczął w grobowcu na cmentarzu w rodzinnej parafii Gołąb.

Ks. Bernard Kołodziej TChr

Słowo o przyjacielu

I Wólka Gołębska to niewielka wieś, ulicówka, ciągnąca się prostopadle - z zachodu na wschód - od nadbrzeżnej, nadwiślańskiej szosy biegnącej z Dęblina do Puław. Z Wólki do Puław prawie 10 km. Przy wiosce las, niegdyś piękny i duży, dziś mocno zniszczony przez „azoty” puławskie. To rodzinne miejsce - narodzin, dzieciństwa i młodzieńczości - śp. księdza Władysława Gowina, którego krąg życia miał stąd zatoczyć się przez Poznań aż do Chicago i zamknąć się w Mórkowie, a wreszcie znów w Wólce Gołębskiej. Trwać to miało aż 80 lat.
Było to dokładnie 60 lat temu. Niższe Seminarium Duchowne przy Towarzystwie Chrystusowym dla Wychodźców w Poznaniu, ul. Lubrańskiego 1a rozpoczynało już swój drugi rok istnienia. Dyrektorem tej instytucji był ks. Władysław Przybylski, prefektem ks. Wojciech Kania. Obaj młodzi sercem i duchem, w pełni oddani zadaniom wychowawczym. Kochający młodzież, troszczący się o dobór kadry nauczycielskiej, książek, map, sprzętu do zajęć związanych z chemią i fizyką. Ks. Kania, do niedawna kapłan diecezjalny „z najświętszej diecezji w Polsce”, tarnowskiej, kończył jeszcze nowicjat w Puszczykowie, dlatego w ciągu dnia przebywał wśród małoseminarzystów, a na noc wyjeżdżał do domu nowicjackiego. Ten niemal symboliczny nowicjat, pod przewodnictwem ks. Stanisława Grabowskiego, był jednak bardzo owocny, skoro ukształtował chrystusowca, który w przyszłości miał być prowincjałem w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a w latach 1970-1976 przełożonym generalnym. Wielkim pomocnikiem i prawie asystentem tych wspaniałych wychowawców - oprócz Tadeusza Perlika, bardzo energicznego, pogodnego i uczynnego - był Władysław Gowin, liczący sobie wówczas 20 lat. Było w nim coś, co go czyniło poważnym, spojrzeniu jego przydawało spokoju, głębi i mądrego dystansu. Co nie pozwalało zachowywać się przy nim w sposób mniej odpowiedni lub zbyt swobodny. Nie żeby był surowy lub mentorski albo sztywnie krępujący. Po prostu w jego obecności nie wypadało zachować się byle jak. A ponieważ chłopcy odrabiali lekcje po południu w salach lekcyjnych, więc był przy nich ktoś starszy, kto zajmował miejsce za stołem profesorskim i odrabiał swoje lekcje, bo też był uczniem, tyle że ze starszej klasy. Obecność tę nie tylko się tolerowało, ale z sympatią przyjmowało, gdyż dawała ona swoiste poczucie spokoju i zachęcała do wykorzystania czasu. A jeśli napotkało się jakieś trudności przy lekturze tekstu polskiego, łacińskiego czy francuskiego, można było poprosić o pomoc i trudność znikała. Bo był to ktoś i zdolny, i uczynny, spokojny, budzący zaufanie, choć wiadomo było, że jest blisko przełożonych, ale też dobrze usposobiony do młodszych kolegów.
Taki obraz utkwił mi mocno w pamięci. Taki wizerunek utrwalił się na bardzo długo. Takim go widziałem, gdy już był w nowicjacie - najpierw w Puszczykowie, a potem w Ziębicach. Jeszcze poważniej i dostojniej wyglądał w sutannie, którą już jako nowicjusz, razem z innymi współnowicjuszami, przyoblekł 8 grudnia 1948 roku. Takim też był w Wyższym Seminarium naszego Towarzystwa. Jego sposób bycia - autentyczny, naturalny, bez sztuczności - był przekonujący. Barwa głosu, tenor, przyjemnie zaznaczała się w głoszeniu kazań i w śpiewie, a także w rozmowie. Patrzyłem wciąż na kleryka Władzia po bratersku, ale też z szacunkiem i prawdziwym podziwem.
Dyrektorem (tak się wówczas nazywało rektora Seminarium) od 1949 r. był ks. Czesław Kamiński, bardzo też utalentowany wychowawca, znający doskonale swoich wychowanków i kochający ich. Ojcem duchownym od 1951 r. był również wielki chrystusowiec, ks. Tadeusz Myszczyński. W ich program formacyjny wpisała się myśl o zespołach samowychowawczych. Tak ks. dyrektor jak i ojciec duchowny z dużym zaangażowaniem wyjaśniali nam wartość i znaczenie takich zespołów - przeważnie czteroosobowych. Choć był to eksperyment, to jednak budził zaufanie. Tylko jak to zacząć? Komu zaproponować, by mogło to zaistnieć? Inicjatywa i w rozpoczęciu, i we wzajemnym doborze miała wyjść od samych alumnów, a nie od przełożonych. Wyznam, że nie spodziewałem się tak szybkiego i łatwego rozwiązania, które pewnego dnia zaistniało. Bo dwaj współbracia ze starszego roku, Józefowie Milewski i Wojda, zaproponowali mi przyłączenie się do nich, a ponadto powiedzieli, że mają zamiar poprosić też Gowina, jeszcze przecież starszego od nas trzech. To zaimponowało. Moja odpowiedź była od razu pozytywna, ale też pełna życzenia i pragnienia, żeby Władzia naprawdę przekonać i zwabić do nas. Okazało się, że stało się to zwyczajnie i prosto. Spotykaliśmy się więc jako zespół systematycznie, zgodnie z regulaminem, za wiedzą ojca duchownego, z którym kontaktował się właśnie Gowin, gdyż jego wybraliśmy przewodniczącym naszego zespołu. On więc o. Myszczyńskiemu składał sprawozdania z naszych spotkań, od niego otrzymywał sugestie do dalszych prac. Bardzo wiele dawały te spotkania. Były to nawet modlitwy, czasem krótkie, prowadzone przez jednego z nas rozmyślania, innym razem rozważaliśmy zagadnienie dotyczące np. pobożności maryjnej lub jakiejś postawy zakonnej albo kapłańskiej. Jeden z nas przygotowywał wprowadzenie, a potem rozwijała się rozmowa, a czasem żywa dyskusja (J. Wojda to człowiek z temperamentem i łatwo nie ustępował!) nawet o Matce Bożej - temat, który zdawał się tak święty i nietykalny, a tymczasem zdawało się, że w niektórej naszej głowie zagnieżdżały się idee luterskie. Nie było zacietrzewienia, a jeśliby nawet chciało się wcisnąć, to spokój, uśmiech, wyrozumiałość i bardzo wyważone wyjaśnienia przewodniczącego uspokajały i zadowalały. Pewnie, był starszym teologiem, więc też więcej wiedział, ale i sercem wiele pojmował. Pamiętam, że wielkie wrażenie na mnie zrobił jego sposób przeprowadzenia rozmyślania, po którym przez pewien czas w milczeniu modliliśmy się. On pierwszy spośród nas przeprowadził to ćwiczenie. Otworzył nam bramę, gdyż pokazał, jak można coś takiego czynić. Była to prawdziwa modlitwa, choć zarazem była i wzorcowa dla nas, dla naszych spotkań. A spotkania te - należy to podkreślić - tworzyły i pogłębiały naszą przyjaźń.
Nie zdziwiłem się, gdy krótko po święceniach kapłańskich, jako jeszcze neoprezbiter stał się ojcem duchownym w Bydgoszczy w naszym Seminarium, które wówczas obejmowało zakres szkoły średniej (gdy w latach 50.tych rozwiązano niższe seminarium w Ziębicach, uczniowie, którzy pragnęli wstąpić do Towarzystwa, rozpoczęli nowicjat, a potem kończyli przygotowanie do matury wewnętrznej, kościelnej) oraz filozofię. Nic też dziwnego, że po o. Myszczyńskim w r. 1957 ojcem duchownym w Seminarium w Poznaniu został ks. Gowin. I tak będzie aż do 1968 r. Co prawda ks. Cz. Kamiński wyraził kiedyś opinię, że o. Gowin więcej posiada predyspozycji do spełniania zadań przełożonego zewnętrznego niż wewnętrznego, ale - dodał - ojcem duchownym też jest dobrym.
Czas działalności „przełożonego zewnętrznego” miał nadejść. Było to najpierw kierownictwo grupą misyjną. Tu należało pewne sprawy dokładniej uporządkować, stworzyć nawet statut i regulamin dla księży, którzy oddawali się trudnej i wyczerpującej pracy misjonarskiej w Polsce, a jednocześnie mieli okresy w roku, gdy było sporo czasu, który należało też owocnie wykorzystać dla własnej formacji duchowej i intelektualnej. Czas pracy ks. Gowina w grupie misyjnej - dodajmy, że sam był doskonałym mówcą i kaznodzieją - stał się bezpośrednim przygotowaniem do pracy na kontynencie północno-amerykańskim.
Pobyt w Stanach Zjednoczonych trwał 34 lata (1969-2003). Poza pracą duszpasterską lata te zaznaczyły się sprawowaniem funkcji prowincjalskiej, utworzeniem centrum duszpasterstwa polskiego w Detroit - Sterling Heights - oraz odrodzeniem ośrodka polskiego na Trójcowie w Chicago. Tu zdolności kierownicze, organizatorskie, administracyjne i duszpasterskie ujawniły się w całej pełni. Ks. Gowin, jako przełożony wyższy, wszedł w stadium tworzącej się jeszcze nadal zakonnej jednostki administracyjnej zw. prowincją. Wielkie zasługi w tej pracy miał ks. W. Kania, który kładł fundamenty i wytyczał drogę dla działalności chrystusowców w Ameryce Północnej. Ks. Gowin, po krótkim okresie przełożeństwa ks. Franciszka Okroya, stworzył trwałą budowlę. Jakby jej zwieńczeniem stało się Sterling Heights, miasto przynależące do Detroit, odlegle od centrum 18 mil, tzn. ok. 30 km. Zaistniało tu centrum duszpasterzowania polskiego i polonijnego, mimo iż w Detroit było sporo kościołów wybudowanych przed dziesiątkami lat przez Polaków. Zmieniły się warunki życia, zmienił się obraz duszpasterzy polonijnych kształtowany przez księży przybyłych z Polski, zaistniała też nowa postać społeczności polskiej, składającej się ze starych polonusów wywodzących się z imigracji przedwojennej oraz powojennej, a także nowo przybyłych. A przede wszystkim rozwój miasta zmierzał ku tym terenom podmiejskim. Przypadki zdawały się kierować wydarzeniami, wpływać na podejmowanie ryzykownych decyzji, a tymczasem kierowała nimi Opatrzność. Zjawiali się dobrzy ludzie, którzy w różnoraki sposób wspierali inicjatywy. Wśród nich z pewnością na pierwszym miejscu należy wyliczyć ks. biskupa Artura Krawczaka, biskupa pomocniczego w Detroit, polskiego pochodzenia. I tak zaistniało centrum, sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej, dom prowincjalny Towarzystwa Chrystusowego prowincji pod wezwaniem Królowej Polonii Zagranicznej w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
Ks. Gowin jako przełożony nie był drobiazgowy, ale też sprawy i obowiązki ukazywał w sposób jasny, zdecydowany i wymagający. Muszę przy tym nadmienić, że rozmowy prowadzone z prowincjałem amerykańskim podczas generalskich wizytacji kanonicznych nie należały do łatwych. Nie dlatego, że łączyła nas więź przyjaźni, a więc mogła z jego strony jako starszego i bogat-szego doświadczeniem charakteryzować większa odwaga wobec mnie, lecz dlatego, że były to dialogi i dyskusje bardzo merytoryczne. Uprawiane bez mniej przejrzystej dyplomacji, lecz z całą otwartością. Zdawało mi się, że budziły one nawet pewne zdziwienie wśród członków rady prowincjalnej. Trzeba było skonsumować nawet gorzką pigułkę, i to w dawce powtórzonej, ale w końcu były to porcje oczyszczające i wzmacniające.
Trójcowo. Ks. Gowin wciąż powtarzał, że musimy, chrystusowcy, koniecznie znaleźć się w Chicago. Przecież tam jest serce Polonii amerykańskiej. Przeszkód było bardzo wiele. Nawet ze strony biskupów polskiego pochodzenia. Czemu nas się bali? Ich tajemnica. W każdym razie nie mogli nam zarzucić ani złej postawy moralnej, kościelnej, ani kompetencji duszpasterskich. Dopiero, gdy kardynał Józef Bernardin sprawę dobrze rozeznał i spostrzegł się też, że skierowana do niego korespondencja prowincjała nie docierała na jego biurko, wszystko nabrało szybkości. Bo okazało się, że kościół pod wezwaniem Trójcy Świętej w Chicago (stąd nazwa dzielnicy Trójcowo) - liczący ponad 100 lat, piękny i duży, przeznaczony na sprzedaż i rozbiórkę, bo już tu Polacy przestali uczęszczać - jest gotowe przejąć Towarzystwo Chrystusowe. Ks. kardynał z wielką radością okazał gotowość przekazania go chrystusowcom. A ks. prowincjał dostrzegł tu wielką szansę. Tymczasem wśród współbraci zawrzało. Jedni popierali ten plan, inni wręcz kasandrycznie przepowiadali zniesławienie imienia chrystusowców na całe lata, gdyż staniemy się tymi, z których nazwą wiązać się będzie upadek i koniec kościoła Trójcy Świętej. Trudno było w związku z tym znaleźć kandydata na dyrektora tego ośrodka.
Pamiętam dobrze ten czas - sierpień 1987 r. Wracaliśmy autem z Chicago do Detroit. Byliśmy po spotkaniach z tymczasowym duszpasterzem na Trójcowie, ks. prałatem Józefem Mytychem, a także z kardynałem Bernardinem. Droga kilkugodzinna. Czas na modlitwę, na rozmowy o bieżących sprawach, o ludziach, o wrażeniach z pobytu w Chicago. I w pewnym momencie ze strony prowincjała padło zwierzenie, że ponieważ do końca kadencji prowincjalskiej pozostało już niewiele czasu, a on sam ma dopiero 60 lat i czuje, że pracę w Trójcowie może podjąć, wobec tego powziął decyzję o rezygnacji z funkcji prowincjała. Bardzo mnie ta decyzja zaskoczyła, ale też i uradowała. Bo w tym tu czasie łatwiej było znaleźć prowincjała niż chętnego do tak pionierskiej pracy. I stało się. W 1988 r. ks. Gowin przestał być przełożonym prowincji, a stał się dyrektorem polskiej misji katolickiej na Trójcowie w Chicago. Tym samym zapanowały spokój i pewność, że on sobie tu poradzi. Tym bardziej, że kardynał Bernardin w rozmowie powiedział: - Zobaczcie, spróbujcie. Jeślibyście doszli do przekonania, że w innym miejscu miasta są lepsze warunki dla rozwoju duszpasterstwa polskiego, chętnie wam to miejsce udostępnię. - Okazało się, że dotychczasowe miejsce jest najlepsze. Poświadczyły to dalsze lata. Świadczy o tym dzisiejszość.
A ks. Gowin podkreślał: na parafii ważna jest obecność księdza, by każdy telefon był przyjęty i każda prośba o informację była zaspokojona; ważna jest obecność w konfesjonale; ważna jest też obecność w radio. I był konsekwentny w głoszeniu i urzeczywistnianiu tych zasad. Kontakt więc z ludźmi miał szeroki. Cieszył się, gdy spotkane osoby wyrażały zadowolenie, że mogły go zobaczyć, ponieważ do tej pory znały go tylko z radia. Działalność duszpasterska była i wielopłaszczyznowa i wszechstronna.
Zechciała rodzina - bardzo liczna i bardzo się kochająca, i bardzo dumna ze swego brata, szwagra, wujka, krewnego - by spoczął w grobie rodziców na cmentarzu parafialnym w Gołębiu. Stąd niedaleko do Wólki Gołębskiej. Stało się. Sam ks. Gowin - jestem tego pewny - takiego pragnienia nie wyrażał. Szkoda, że pokolenia młodych i jeszcze młodszych chrystusowców nie będą go sobie częściej przypominać z okazji patrzenia na grób, który byłby widoczny czy to na poznańskim Miłostowie, czy nowicjackim Mórkowie. A owoc jego życia i pracy będzie rósł tak na ziemi amerykańskiej, jak i polskiej, a przede wszystkim rozbłysnął już w domu Ojca.
Tak zamknął się krąg życia śp. księdza Władysława Gowina: z Wólki Gołębskiej do Chicago i do Wólki Gołębskiej. Zamknął się też oryginalnie i w tym, że głęboko serdecznym kaznodzieją tak podczas prymicji, jak i jubileuszów, i Mszy św. pożegnalnej w Mórkowie był ks. Witold Stańczak.

ks. Edward Szymanek TChr

Rozważania podczas pogrzebu śp. ks. Władysława Gowina TChr

„... czas jest, żebym wrócił do Tego, który Mnie posłał, wy zaś uwielbiajcie Boga na ziemi i głoście Jego dzieła” - (Tob 12,20).
Czcigodni Bracia Kapłani, Drodzy Bracia Nowicjusze, Drodzy mieszkańcy Leszna, Lipna i Mórkowa.
Przytoczone słowa z Księgi Tobiasza będą natchnieniem naszego pogrzebowego rozważania.
Bądź uwielbiony Boże Ojcze Wszechmogący w żałobnej Liturgii Eucharystycznej w intencji śp. księdza Władysława Gowina - chrystusowca, którego odwołałeś do wieczności w 80-tym roku życia i 53 roku Kapłaństwa.
1. Pogrzeb jest ludzkim przeżyciem. Wskazuje na to przykład Boskiego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, który przy grobie Łazarza zapłakał, a obecni przy tym zdarzeniu mówili: „patrzcie jak On go miłował”.
2. Ale równocześnie Pan Jezus z całą mocą powiedział: „Ja jestem Zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żył będzie na wieki.” A więc przezwyciężamy pogrzebowy smutek ludzki światłami Ewangelii, które zapewniają nas, że śmierć jest początkiem szczęśliwości wiecznej, którą Pan Bóg przygotował tym, którzy Go miłują.
3. Pogrzeb kapłański jest też wielkim dziękczynieniem za „dar i tajemnicę kapłaństwa, którym Jezus Chrystus wyposażył synów tej ziemi w znanym dekrecie: „Jak Mnie posłał Ojciec - tak Ja was posyłam - idąc nauczajcie wszystkie narody.” Wszechmogący Bóg dał synom tej ziemi udział w Swojej przyczynowości. Uczynił to w zaraniu dziejów ludzkości dekretem: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Ale jeszcze większy udział dał w Swej przyczynowości człowiekowi w kapłaństwie, bo - najbardziej Boską z Boskich rzeczy jest współpracować z Bogiem nad uświęceniem dusz.
4. Pogrzeb kapłański jest też wielką modlitwą wstawienniczą. Przyjmij Panie śp. księdza Władysława do życia wiecznego, który przez 53 lata darzył Cię miłością kapłańską. Modlimy się przy trumnie ks. Władysława.
11 lat temu obchodziliśmy Złoty Jubileusz Ojca Św. Jana Pawła II. Ojciec Święty jako prezent - pamiątkę tej uroczystości pozostawił nam książkę, której dał tytuł: „Dar i Tajemnica”. Opisuje w niej swoją drogę do kapłaństwa od kołyski a kończy wspomnienia słowami: „Kończąc refleksje w roku mojego kapłańskiego Złotego Jubileuszu, pragnę wyrazić Panu żniwa najgłębszą wdzięczność za dar powołania, za łaskę kapłaństwa i za wszystkie powołania kapłańskie na całym świecie.. Każdy nowy Kapłan niesie ze sobą szczególne Błogosławieństwo.. W każdym Kapłanie bowiem., jest sam Chrystus. Jeśli bowiem św. Cyprian powiedział, że chrześcijanin jest drugim Chrystusem, to tym bardziej można powiedzieć, że kapłan jest drugim Chrystusem.
Niech Bóg sprawi, by kapłani z żywą wdzięcznością pamiętali zawsze o otrzymanym darze, niech nakłoni wielu młodych, by wielkodusznie przyjęli Jego wezwanie do całkowitego poświęcenia się sprawie Ewangelii. Przyniesie to korzyść ludziom naszych czasów, którzy tak bardzo potrzebują nadziei i napełni ich chrześcijańską radością. Maryja Panna niech przyjmie to moje świadectwo jako wyraz synowskiej czci, ku chwale Trójcy Przenajświętszej. Niech sprawi, by wydało ono owoce w sercach moich Braci w Kapłaństwie..”
W świetle tych kapłańskich rozważań - spójrzmy teraz na 53 lata życia kapłańskiego śp. ks. Władysława.
Przyszedł na świat 23 lutego 1927 r. w Wólce Gołębskiej w pobożnej wiejskiej rodzinie jako piąty, najmłodszy syn. W wychowaniu rodzinnym otrzymał fundamentalną formację przyszłego powołania zakonnego i kapłańskiego. I kiedy my wszyscy powołani rozważamy drogi, którymi Opatrzność prowadziła nas do kapłaństwa, to zawsze przed naszymi oczyma staje obraz naszych rodziców. Oni to założyli w duszach naszych mocny fundament życiowy, oparty silnie o wiarę i prawo Boże. Swoim przykładem nauczyli nas modlić się. Wychowali nas nie do wygód lecz do pracy, nauczyli nas kochać obowiązek. W szlachetności ich Bogu oddanych serc dostrzegamy początek naszej drogi kapłańskiej.
Z mozaiki działań kapłańskich śp. ks. Władysława wybierzmy ważniejsze:
W 1950 roku kończy wykształcenie średnie i wstępuje do nowicjatu Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Po studiach filozoficznych i teologicznych w Poznaniu - 6 czerwca 1954 roku otrzymuje święcenia kapłańskie z rąk ks. bpa Bednorza. Mimo młodego wieku, dzięki swej autentycznej postawie zakonnej i kapłańskiej powierzono mu kierownictwo duchowe naszej

młodzieży w Bydgoszczy i Poznaniu do 1968 roku. Po krótkich funkcjach redaktora „Informatora Towarzystwa..”, kierownika grupy misyjnej - 15 maja 1969 roku wyjeżdża w ramach naszego posłannictwa do USA, gdzie w wielce gorliwej pracy duszpasterskiej i polonijnej spędza długie 34 lata. Jako prowincjał amerykańsko-kanadyjski buduje zakonny ośrodek w Sterłing Heights, a następnie organizuje duży ośrodek misyjno-polonijny w Chicago przy kościele Trójcy Św. Gdy ukończył 75 lat życia w ramach dyscypliny wieku powraca do kraju, skierowany jako rezydent do Domu Nowicjackiego w Mórkowie, gdzie dzieli się z nowicjacką młodzieżą wielkim doświadczeniem duszpastersko-polonijnym.
Coroczne urlopy spędzał u swojej rodziny na Wólce Gołębskiej. Stała miłość rodzinna była jednym z bodźców jego gorliwości kapłańskiej. Rodzina odwzajemniała się mu autentyczną radością z jego powołania.
W duchu tej więzi rodzinnej będzie pochowany w rodzinnej parafii obok zmarłych rodziców i rodzeństwa.
34 lata duszpasterstwa w USA utrwalił śp. ks. Władysław w książce, której dał tytuł: „Z Wólki Gołębskiej do Chicago”
Drodzy Bracia i Siostry!!! Wrócimy z pogrzebu do naszych codziennych obowiązków. Oby prawdy wieczne przeżywane na nowo w kapłańskim i zakonnym pogrzebie śp. ks. Władysława pobudziły nas do jak najlepszego spełniania naszych życiowych posłannictw, byśmy się wszyscy mogli spotkać po dokonaniu ziemskiej pielgrzymki w Domu Ojca.
I gdyby ks. Władysław mógł do nas przemówić powtórzyłby słowa przytoczone na początku rozważania.
„... czas jest, żebym wrócił do Tego, który Mnie posłał, wy zaś uwielbiajcie Boga na ziemi i głoście Jego dzieła.” (Tob 12,20)

Mórkowo 19.06.2007 r.

Ks. Witold Stańczak TChr